Helka jest mądrą i śliczną dziewczynką. Zazwyczaj. Zdarzają się bowiem takie dni, w których z puciatego cherubinka z kręconymi włosami przeistacza się w potwora. Pamiętacie arcydzieło światowej kinematografii o tytule Critters? No właśnie. W takie coś. Oczywiście, z rozmysłem wybiera sobie takie sytuacje, aby owa metamorfoza przyniosła mi jak najwięcej szkody psychicznej. Na przykład taki dzień...
Od rana spaliłam dwa garnki, zastanawiam się właśnie, czy kanapka z dżemem to dobre danie obiadowe, dla steranego pracą Raka. I czy powinnam podać mu do niej surówkę. Helka czeka w swoim paśniku ( czyli krzesełku ze stoliczkiem, w którym przytwierdzasz dzieciaka pasami). Czeka na zupę.Ta jej zupa, to jedyne co mi od rana wyszło. A nieee, udało mi się jeszcze stłuc duraleksowy talerz, a to jest wyższa szkoła jazdy. Nie wiem skąd go miałam w domu, bo nie był mój. Te dziady-duraleksy raczej się nie tłuką, ale jeśli już im się zdarzy, to rozpryskują się na dwa miliony ostrych drzazg. Przez tydzień znajdujesz je potem w różnych miejscach ( najczęściej w paluchach od stóp, bo lubią się tam wbijać), mimo wielokrotnego odkurzania. Ale wróćmy do zupy: warzywa, soczewica, indyk- dokładnie to, co dzieciak lubi. Stawiam talerz na stoliczku przed nosem Helki. Podaję łyżkę. -Jedz, kochanie. Mamusia pyszną zupkę zrobiła. Mija kilka sekund, a do moich uszu dociera dziwny dźwięk- pac, pac, pac. Odwracam się i widzę co się święci. Helka zniknęła. W krzesełku do karmienia siedzi Kriters. Wyjątkowo paskudna sztuka. Z niesamowitą precyzją wyławia łyżką ziemniaki z zupy, po czym wyrzuca je na podłogę. Na jego gębie widnieje wredny uśmieszek, oczy zwężone w szparki obserwują mnie badawczo. Co zrobię? Pierwszy pomysł jest taki: podlecieć do stwora, złapać za łepetynę, na siłę otworzyć paszczę i wlać do niej całą porcję zupy. Miałabym pewność, że najedzone. Kriters, nie Kriters ale zawsze mój. Od rana zjadło toto wafelek ryżowy, więc się martwię. Powoli odsuwam od siebie kuszącą wizję nakarmienia potwora na siłę. Rozpoczynam negocjacje:
- przestań rzucać ziemniakami, tak nie wolno!
http://www.dreamviews.com/blogs/captain+frapo/critters-train-11842/ |
-masz zjeść tę zupę.
-pac...
Jestem coraz bardziej zła, stałam nad tą przeklętą polewką ponad godzinę, wycinałam warzywka w takie słupki, jakie lubi a gnojek nawet nie spróbował, fuck, fuck, fuck....
-jedz zupkę!
-pac, pac...
-bardzo proszę, chociaż spróbuj. Jeśli ci nie posmakuje, nie będziesz jeść- cedzę spokojnie, słowo po słowie. Pilnuję się, bo widzę, że mogłabym wybuchnąć. A Kriters? Rośnie w siłę! Karmi się moją złością, napawa frustracją, delektuje bezsilnością. I jeszcze mam wrażenie, że wie o moich przypalonych garach, zmarnowanym jedzeniu, stłuczonym talerzu i o dniu całkiem do dupy. Pastwi się. Gdybym zaczęła wrzeszczeć, szybko zmieniłby się na powrót w Helkę i dręczyłby moje sumienie. To jego cel. Ale ja się nie dam.
-Dobrze, włączę ci bajkę. O Franklinie.
W kaprawych ślepiach widzę błysk zainteresowania. Aaaa, mam cię! Zjesz tę zupę, już ja ci to obiecuję.
-Będzie Franklin, ale najpierw spróbujesz zupkę. Dobrze?
-Nieeee, uuuuuueeeeee- wyje stwór. Po chwili jednak, z miną zdradzającą najwyższe obrzydzenie rozwiera otwór gębowy. Wkładam tam ziemniak z zupy. Normalnie jest to najulubieńsze i najpyszniejsze. A teraz co? Stworzenie zaczyna się dusić. Ma zębów tyle, co krokodyl, chrupie surowe marchewki, a teraz dusi się przez kawałek rozgotowanego kartofla! Następuje cała seria chrząknięć, prychnięć, czknięć, a na koniec zaśliniony ( w nienaruszonym stanie!) ziemniak ląduje na środku talerza. Kriters ma jeszcze zaczerwienione i załzawione ślepia, ale już się cieszy, że udało mu się tak ładnie napluć do michy. Śmieje się w głos. Wychodzę z siebie. Przez myśl przelatują okropne myśli, z weryfikacją poglądu na temat bicia dzieci włącznie. Oooo jak by mi ulżyło-myślę sobie. Szast prast, dwa płaskie po jednym na pośladek i może ten dzisiejszy dzień stałby się znośniejszy. Ale nie, ja nie z tych. Wypuszczam Kritersa z uwięzi i uciekam do sypialni. Rzut na wyro, twarz w poduchę i...uuuuuueeeeeekurwakurwakurwamać! Po chwili do pokoju wchodzi Helka. Taka śliczna, z tymi swoimi lokami. Trochę ufajdolona zupą z soczewicy, ale i tak cudna.
-Mamo, Fanklina łącyć!
O ludzie jak się uśmiałam. Lepiej się człowiekowi robi, że nie jestem sama i ktoś ma podobnie :)
OdpowiedzUsuńwww.mojafifizofia.blogspot.com
Podejrzewam,że wszystkie tak mamy. Nie ufam kobietom, które twierdzą, że nigdy nie patrzyły na swoje dziecko z rządzą czynienia zła w głowie:) Grunt, żeby się opanować!
UsuńDoszłaś w zasadzie do słusznych wniosków. W mojej opinii dziecko nic nie musi, nie musi jeść zupki, wiecznie się uśmiechać i robić "papa" na zawołanie. Oczywiście my, mamy, chciałybyśmy żeby nasze maleństwo było grzeczne i zdyscyplinowane, ale z drugiej strony... sama widzisz, jak zgłodnieje to samo przyjdzie :) Powodzenia
OdpowiedzUsuńBa, zgadzam się w pełni, tyle,że czasem teoria podąża swoją drogą, a praktyka na manowce. No i to uczucie-nie zjadła nic od rana, z pewnością umrze z głodu...:)
UsuńJa swoją odcinam od życiodajnych słodyczy i bajek. A przy tym mówię jej że jeśli nie chce nie musi jeść:) Apetyt wraca jej błyskawicznie:)
OdpowiedzUsuńSzkoda że mojego potwora nie da się jeszcze szantażować... Ale pluć i wierzgać to to potrafi... Ostatnio przeżywam terror zmiany pieluch... Każda zmiana trwa 15 min, z czego ponad 14min to powalanie potwora na plecki w celu w miarę równego zapięcia pieluchy... Dziś pomagałam sobie nogą gilgocząc małą w paszki...
OdpowiedzUsuńKażda metoda jest dobra:) Nie widziałam matki przewijającej dziecko za pomocą stóp:) To może być ciekawy widok!
UsuńKażda metoda dobra, byle by nie zafajdać połowy mieszkania siuśkami ;)
Usuńa ja miałam właśnie pisać, że ja wtedy po prostu dziecko wysadzam z fotelika "nie chcesz - to nie" i nic innego mu nie daję :]
OdpowiedzUsuńaż doczytałam do końca ;) Mama zwyciężyła potwora ;)
Hahahha, uśmiałam się do łez czytając Twój post :) Super styl pisania! I jakże prawdziwe sytuacje :P
OdpowiedzUsuńdołączam do uśmianych czytelników :) a w dodatku do miłośników bloga
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło!