niedziela, 30 listopada 2014

Polish horror story, czyli zakupy z Helką.

Jak każda szanująca się polska rodzina, postanowiliśmy uczcić weekend wspólnym wypadem do centrum handlowego. Był czas, kiedy szydziłam z tego typu wątpliwych rozrywek, ale jak zwykle: ideały swoje, a życie swoje. Trzeba jeść, trzeba się ubrać a w tygodniu nie ma szans na duże zakupy. Rak pracuje do późna, a Matka...jakby to... mam! Ośrodki Ruchu Drogowego w tym kraju sprzysięgły się aby nie dać Matce Rak prawka. Jest to naturalnie spisek, nie mający żadnego uzasadnienia w prezentowanych przez w/w umiejętnościach. Zawiść i małostkowość oto co łączy wszystkich egzaminatorów z którymi do tej pory poszkodowana miała styczność. No bo jak to tak,że podwójna ciągła, że lewo zamiast prawo, że pod zakaz wjazdu- to zaraz trzeba oblewać?! Chyba pójdę z tym do Sztrasburga, bo w tym kraju nie ma sprawiedliwości! Dobra, dobra, wracam do sedna: brak prawka uniemożliwia kobiecie podróż do świątyni konsumpcji w tygodniu. A zresztą, kogo ja chcę oszukać? I tak nie poszłabym z nią sama do sklepu z ubraniami, bo strach Pokusiłam się raz. W ramach żartu odsłoniła mi kotarę przebieralni i to akurat w momencie, kiedy ze spodniami spuszczonymi do kostek próbowałam wyplątać głowę i ramiona z sukienki w rozmiarze S, którą optymistycznie zabrałam do przymiarki. Żart się udał, bo dzieciak był równie wesół, co reszta klientów. Od tamtej pory sklepy odzieżowe omijamy szerokim łukiem. No chyba, że tak jak ostatnio- towarzyszy nam Rak. We dwoje mamy większe szanse na ujarzmienia żywiołu zwanego Helką. I tak nie jest łatwo! Wszelkie próby tłumaczenia dziecku, że nie wolno czegoś dotykać spełzają na niczym. 
Jako świadoma swoich praw konsumentka, Helka wie, że wolno jej dotykać , przymierzać i testować do woli. Ściaga wieszaki, biega po sklepie, chowa się między ubraniami i czeka, aż usłyszy spanikowany głos matki: Helu, Helusiu, Helena!!! Raczek, nie ma jej! -wybiega wówczas z ukrycia szczerząc kły i ciesząc się ze szkód w psychice, których doznała rodzicielka. Ani: bo się zgubisz i nie wrócisz do domu!, ani: bo mama dostanie zawału i zejdzie!, ani nawet: bo nie zobaczysz słodyczy do osiemnastych urodzin!, nie przynoszą rezultatu. Nic nie jest w stanie wyprostować spaczonego helkowego poczucia humoru. A już najgorzej jest, jak pomaga! -mamo, a to się psyda?-wrzeszczy, ciągnąc po podłodze stos sukienek. Panie z obsługi sklepu rzucają takie spojrzenia, że skóra na karku cierpnie ze strachu. Mnie, Helka ma to w poważaniu. Ludzie patrzą z dezaprobatą: kolejna ofiara bezstresowego wychowania! wisi w powietrzu.  Robiąc dobrą minę do złej gry zbieram z podłogi lumpeks zaprowadzony przez dziecię i tłumaczę: -nie wolno tak robić...bla..bla...bla. Naturalnie Helka już tego nie słyszy, bo w drugim końcu sklepu ściąga szmaty z innego wieszaka.W takich momentach pojawiają się wątpliwości, pytam więc Raka, który próbuje wybrać kilka ciuchów:
-kochanie, przypomnij mi dlaczego zabraliśmy ją ze sobą?
-bo nie mieliśmy jej z kim zostawić.
Po chwili dziecko demoluje wystawę ( zobac mamo, jakie ślicne. Psyniosę ci to!) oraz zagląda obcym do przymierzalni.
-kochanie, przypomnij  mi dlaczego dzieci nie wolno bić?
-bo to oznaka słabości charakteru, braku szacunku i empatii. Bo to nieskuteczne, niemoralne i niezgodne z prawem.
-okej, przypominaj częściej.
 Kiedy niezbędne rzeczy zostają wybrane i czas udać się do kasy, dziecko jest już "na uwięzi". Trzymane za rękę całą mocą matczynego uścisku. Myli się jednak ten, kto myśli, że dalej pójdzie z górki. Wystarcza bowiem sekunda nieuwagi, aby więzień czmychnął, wdrapał się na drewnianą półkę i ku uciesze gawiedzi na całe gardło wyśpiewał przebój: wlazł kotek na płotek po żerdziiiii, najadł się kapusty i pierdziiiiii!
-kochanie, przypomnij mi dlaczego my wogóle postanowiliśmy mieć dziecko?
-aż takiej pamięci to ja nie mam...

czwartek, 27 listopada 2014

Rozmowy w toku.

Schyłek listopada to dobry moment aby co nieco podsumować. Jako, że cały miesiąc upłynął nam pod hasłem: podróże i smarki, nie było dużo czasu na pisanie. Nie pisałyśmy zbyt wiele podczas tygodniowej wizyty u Gagi, nie pisałyśmy podczas maratonu przeziębień i zapaleń. Nadrobimy! Niniejszy post powstał, aby listopadowe cytaty z Helki nie odeszły w odmęty niepamięci. Szkoda by takich mądrości...

.......................................................................................................................................................................................
 Helka i magia przyjaźni.

-mamo, chces być moją syjaciółką?
-oczywiście, skarbie!
-to pomós mi zbielać klocki!
........................................................................................................................................................................................
Helka i zapędy kolekcjonerskie.

-nie mam takiej kucykowej lalki.-rzecze smutnym tonem Helka, kontemplując gazetkę z Biedry.
-skarbie, masz cztery kucykowe lalki.-ripostuje Matka Rak.
-ale nie mam tej Laliti.-przekonuje dalej córka.
-a do czego ona jest ci potrzebna?
-bo jak bendem ją miała, to będzie mi blakowało jus tylko jednej!
..........................................................................................................................................................................................
Helka igry miłosne.

-Kalol jest moim kłopakiem!-napastliwym tonem rzecze Helena.
-nie żartuj, on jest mój!-odpiera atak Józia.
-ja się z nim całuję i go sytulam, on jest moim menzem.
-ja robię z nim to samo. Niby dlaczego ma być twój?
-bo on mi dał na ulodziny piękną Lopuntkę (Roszpunkę).
-o tyyyy! To był nasz wspólny prezent, ja też ci ją dałam!
-tak, ale on baldziej tsymał pudełko!
......................................................................................................................................................................................
Helka i umiar.

Dowiedziawszy się o brakujących lalkach, babcia Tasia wyskoczyła z gotówki, wpłacając ją na fundusz kolekcjonerski Helki. W te pędy podreptałyśmy do Biedronki zakupić brakującą Rarity. Traf chciał, że towarzyszyła nam babcia Gaga.
-no, którą wybierasz?-pytam.
-to taki tludny wyból!-rzecze Helka wpatrzona z nabożnym uwielbieniem w dwie paskudy trzymane w rękach. W tym momencie Gaga dostaje charakterystycznego dla zakochanych babć cielęcego spojrzenia i łagodnym tonem podpytuje:
-a co gdybyś dostała obydwie?
-no to jus by było za duzo!

 Tego było za dużo. Dla Gagi.Tym sposobem Helka zebrała kolekcję sześciu kolorowych paskud.
......................................................................................................................................................................................
Helka i filozofia miłości.

Trochę z nudów i trochę dla zgrywy pytam córkę:
-Heleno, co jest najważniejsze w życiu człowieka?
-selce- odpowiada zagadnięta, a mnie wstyd. Chciałam się pośmiać z głupot, które usłyszę, a tu nie ma się z czego śmiać.
-a dlaczego serce?-dopytuję.
-bo doble selce to pomaganie i jesce lobienie systkiego lazem.
-masz rację, mądra z ciebie dziewczynka.
-selce jest wazniejse niz ładna buzia.-dodaje na odchodnym filozofka.  
......................................................................................................................................................................................
Helka i sprytne rozwiązania.

Chcąc pozbyć się upierdliwca z kuchni proponuję:
-córeczko, co ty chcesz dostać od Mikołaja?
-lalkę z ogultem, walizkę biedlonkę i dinozalła ! (skuter wybiłam jej z głowy).
-no to musimy wysłać list! Idź do swojego pokoju i narysuj to wszystko na kartce. Wyślemy Mikołajowi, żeby wiedział co ci przynieść.
-dooobla.-odpowiada niechętnie Helka i wychodzi do pokoju. Dumna z własnego sprytu Matka Rak w ciszy i skupieniu oddaje się szorowaniu garów. Wylicza, że na narysowanie listy życzeń córka będzie potrzebowała co najmniej 15 minut. 20-jeśli zechce to pokolorować. Tymczasem po 15 sekundach artystka z powrotem pojawia się w kuchni.
-no bez jaj! Już narysowałaś?
-tak, zobac-mówi i podaje mi kartkę, na której widnieją cztery krzywe kwadraty.
-że co to niby jest?
-plezenty. Juz zapakowane, blakuje tylko kokaldek!

sobota, 15 listopada 2014

Bolesne wspomnienia.

Było nas pięcioro. Stawiał nas w rzędzie, jak skazańców. Starsi mieli wzrok wbity w podłogę, obrzydzone spojrzenia. Najmłodszy, nieświadomy oblizywał się chciwie, jak gdyby czekała go słodka nagroda. Wówczas ON, nasz kat, podwijał rękaw koszuli. Wiedzieliśmy, że nie będzie wyjątków ani litości. Nikomu nie przepuści. Kiedy sięgał do szuflady dreszcze opanowywały moje ciało. 
-nie chcę. Nie możesz mnie zmusić!
-siedź cicho, bo ci zrobię kanapki z czosnkiem i kiszoną kapustą do szkoły!
Otwierał słoik i w powietrzu unosił się smród zdolny budzić umarłych. Łzawiące oczy ciskały gromy. Ależ ja go wtedy nienawidziłam! 
Gmerał wielką łyżką w słoiku wypełnionym szklistą rąbanką,a ja miałam ochotę uciekać, jednak kiedy wyjmował łychę i podsuwał pod mój nos, posłusznie otwierałam usta. Syrop z cebuli! Syf, jakiego próżno szukać w świecie. Słodki cuchnący ulepek. Dwa razy dziennie przez cały okres jesienno zimowy. Byłam przekonana, że moi rodzice to zacofane dziwolągi, które pewnego pięknego dnia wsadzą mnie do pieca na trzy zdrowaśki, albo zaczną praktykować inne voodoo czary mary. Poprzestali na pojeniu cebulowym syropem, karmieniu czosnkiem, kiszonkami, mlekiem z masłem i innymi ohydztwami. Od czasu do czasu przystawili bańki, albo wysmarowali gęsim smalcem (lubowali się w śmierdzących kuracjach).
Dziś sama jestem matką. Zacofanym dziwolągiem. Nadal nie wierzę w bańki i gęsi łój (choć to pewnie też tylko kwestia czasu), jednak cebulowy syf funduję dziecku dwa razy dziennie-wielką łychą. I czosnek- w ilościach hurtowych. Do tego miód. Pierwej sczeznę, niż podam Helce jakieś chemiczne dziadostwo z apteki. A sama zainteresowana? Póki co się nie buntuje. Otwiera gębę, łyka z ochotą, po czym wrzeszcząc na całe gardło:
-cebulowy ataaaaak!- chucha ojcu w twarz. Zapewne nadejdzie dzień, w którym zwątpi w moc matczynych kuracji, oraz w pełnię władz umysłowych staruszków. Do tego momentu jednak zakodujemy w niej stare babcine sposoby. A kiedy nadejdzie czas, ona też przypomni sobie syfiastym syropku, ku udręce moich wnuków... I tak trwa to od pokoleń;)

czwartek, 6 listopada 2014

Dziecko w naprawie.

Babcia to osobnik z wszech miar szkodliwy. Należy izolować ją od potomka, aby ograniczyć zły wpływ. Wystarczy kilka dni pod kochającym okiem babci, aby ułożony i grzeczny dzieciak zmienił się w rozwrzeszczaną, roszczeniową mamałygę. Z cukrzycą, na dokładkę. Trzy dni babcinego cmokania i kochania, a także "no toż nie bądź flądrą, daj jej ciasteczko". Mało? Dorzućcie jeszcze ciocię Bodenkę, która nakarmi "samolocikiem" i obsypie prezentami, wujka Ksyśka, który o ósmej rano w te pędy poleci po baterie i brokat ( bo potsebne do blokatującej safy). Mało? A co powiecie na towarzystwo nastoletniej cioci Lulji, która pozwoli sobie nawet na głowę wejść, dla Helkowego uśmiechu? Ha! To nie wszystko! Weźcie jeszcze pod uwagę  Prabcie i Pradziadka, skorych do wychwalania i zasilania różowego portfelika, a także armię wujków i ciotek skłonnych do zabawy w pociąg, kiedy tylko mała zgaga wyrazi taką wolę. Tym sposobem stworzyliśmy potwora. Od trzech dni walczę aby naprowadzić córkę na właściwe tory. Łatwo nie jest. Już wiem, co miała na myśli Mumu Ago, kiedy po wakacjach u babci witała nas słowami: już ja was wyprostuję! Czas płynie. Dziś Mumu Ago jest Bacią Gagą- szkodnikiem, psującym całkiem przyzwoite dzieci. Oczywiście, nieporadni rodzice również ponoszą winę. Widok roześmianego dziecka na tyle przytłumił ich instynkt samozachowawczy, że na wszystko wyrażali zgodę. I w ten sposób trzy ostatnie dni spędziłam na ponownym ustalaniu granic i zasad. Niestety, nie obyło się bez frustracji, krzyków (wiem, wstyd mi), i nieprzyjemności. Wreszcie, wczoraj, około południa uniosłam ręce w zwycięskim geście. Oto rogaty stwór został przepędzony, a w jego miejscu stała śliczna Helka. Oczywiśćie, jak to zwykle bywa, życie wyprowadziło mnie z błędu. Tryumf okazał się pochopny. Rogate monstrum wróciło, i to w jakim stylu!
-jeszcze tylko piekarnia, córeczko. 
-dobze, mamo. -odpowiada Helka i staje na progu. To jej miejscówka. Nie wchodzi do piekarni, ponieważ gluten działa na nią również wziewnie. Staje w drzwiach, a matka błyskawicznie wkłada do torby bochenek żytniego na zakwasie i wychodzi z tego niebezpiecznego miejsca najszybciej, jak się da. Tym razem jest jednak trochę inaczej. Kiedy matka odwraca się tyłem do lady, okazuje się, że Helki nie ma na progu. Stoi tuż za drzwiami piekarni. W rękach trzyma kij, sporo dłuższy od niej samej, rozwidlony na końcu. Wymachuje tym ustrojstwem przed nosami dwóch zaskoczonych kobiet, wrzeszcząc zmienionym zachrypniętym głosem: ajaaaaaaa, nie ma psejścia, panie! (przynajmniej nie zapomniała o zwrocie grzecznościowym). Kobiety najpierw patrzą oniemiałe, po chwili zaczynają mrugać powiekami , po czym wybuchają śmiechem. Oto zostały zaatakowane przez istotę wielkości skrzata ogrodowego. Matka małej kryminalistki powoli zbiera szczękę z chodnika. Bąka jakieś nieskładne przeprosiny, mając nadzieję, że ofiary nie wniosą oskarżenia. Kilka minut później, już w domu przeprowadza poważną rozmowę.
-czy ty chciałaś uderzyć te kobiety?
-nieeee, nie wolno bić!
-to co chciałaś zrobić?
-sestlasyć je i zatsymać, bo w piekalni było jus duzo ludziów.
-przestraszyć? Przecież to było złe. Nie wolno straszyć ludzi. Chciałabyś, żeby ktoś ganiał za tobą z kijem?
-nieee...-mówi Helka, spuszczając oczy. 
-skarbie, to była zła zabawa. Nie chcę, żebyś robiła takie rzeczy. Jesteś grzeczną i miłą dziewczynką.
-seplasam, mamo. Za zachowanie.-odpowiada skruszonym głosem. 
-już dobrze, tylko więcej tak nie rób...a tak właściwie...przestraszyłaś tylko te dwie panie, czy kogoś jeszcze?
W tym momencie skrucha całkowicie znika z twarzyczki Helki, a w jej miejscu pojawia się dumny uśmiech:
-udało mi się jesce sestlasyć kłopcyka i jakąś dziescynkę!

Naprawa potrwa dłużej niż sądziłam...