wtorek, 28 czerwca 2016

Ta druga...

Jestem trzydziechą. Dokładniej, z racji niedawnych urodzin należę już do kategorii 30+. Jako że posiadam pełne uzębienie i nie muszę podpinać piersi agrafkami, lubię myśleć, że czas nie obchodzi się ze mną brutalnie. Nie zmienia to faktu, że zdarza mi się tęsknym wzrokiem wodzić za sunącą po ulicach rozchichotaną młodością ubraną w kwieciste sukienki. Rakowi też się zdarza. Ja w takich sytuacjach myślę: tak niedawno to byłam ja. Co myśli Rak? Wolę nie wiedzieć. Oprócz ukradkowych spojrzeń małżonek nigdy nie dał mi powodów do zazdrości. Aż do tamtej nocy...

Obudziłam się dziwnie usztywniona. Potrzebowałam chwili, aby uzmysłowić sobie dlaczego. Leżałam na samiuśkim skraju małżeńskiego łoża napięta jak struna. Moje ciało instynktownie próbowało ratować się przed upadkiem. Spróbowałam przesunąć się ku środkowej części łóżka, jednak okazało się to niemożliwe. Zdezorientowana, zamroczona snem usiadłam na łóżku. I wtedy ich zobaczyłam. Rak leżał rozwalony jak turecki basza, zajmując nie tylko środek, ale również lwią część mojej połowy. W poprzek rakowej strony łóżka leżała ONA. Głowę trzymała na piersi mojego męża, ich dłonie były splecione. Ja rozumiem, że młodsza, ładniejsza, bez grama cellulitu, ale żeby tak?! Ona nie tylko wlazła mojemu facetowi do łóżka, ale sprawiła, że wypchnął mnie z niego. Powodowana słusznym oburzeniem jak nie huknę w ramię małżonka!
-co to ma być?
-eee....no co?
-wyrzuć ją stąd!
-oj przestań, tylko raz!
-u nich nie ma tylko raz, nie pozbędziemy się jej stąd do szóstej klasy!
-przesaaadzasz, przytul się z drugiej strony. Śpijmy już.
Dałam się udobruchać. Przytuliwszy się do wolnej połowy małżonka zgodziłam się na sypialniany trójkąt. I nie muszę chyba pisać, że to był błąd. Kolejnej nocy między trzecią a czwartą rano pojawiła się w naszej sypialni jak po swoje. 
-tylko nie mów "a nie mówiłam" -zaspanym głosem rzekł Rak po czym zgarnął Helkę w ramiona i zaniósł do jej prywatnego łóżka. Otulił, ucałował i wrócił do sypialni. Czynność tę powtarzaliśmy naprzemiennie przez pozostałą część nocy.
Przy śniadaniu postanowiliśmy zapytać córkę o powody nocnych wędrówek.
-dlaczego chcesz z nami spać? Coś ci się przyśniło? Boisz się? Nie lubisz już swojego łóżeczka? 
-nie o to chodzi- odparła z szerokim uśmiechem- psysłam, bo tatuś wcolaj mi pozwolił.
A NIE MÓWIŁAM?!

czwartek, 23 czerwca 2016

Baby, ach te baby...

Dając posłuch własnym feministycznym zapędom, które to wzmagają się za każdym razem, gdy Rak skrewi, Matka postanowiła zorganizować babskie wakacje. Przychodzą bowiem w życiu kobiety chwile, gdy całkowite rozczarowanie męskim gatunkiem każe jej szukać towarzystwa istot nadających na tych samych falach. Tym to sposobem Matka Rak, Helka i Gaga znalazły się w pociągu do Wrocławia, gdzie czekała na nie słomiana wdowa- Zi (dawniej zwana Juzią). Wizja pięciu dni wypełnionych babskimi pogaduszkami, wycieczkami i nieustającym szczęściem doszczętnie zawładnęła umysłami wszystkich uczestniczek. Mimo utrudnień, komunikacji zastępczej, korków i czarnego kota na dokładkę- dojechałyśmy na miejsce. Na powitanie postanowiłyśmy urządzić sobie mega ucztę, co wiązało się z koniecznością zrobienia mega zakupów. Jakże cudownie było włóczyć się niespiesznie po sklepie bez ponaglających samczych spojrzeń i westchnień. Jak fantastycznie ładowało się do koszyka wszystko, na co  miałyśmy ochotę, bez irytujących uwag w stylu: nie krępuj się, weź jeszcze kawior i szampana, a co tam, stać nas! Wreszcie wypełniony po brzegi kosz trafił do kasy, a chwilę później do wyjścia. W tym momencie pojawiła się pierwsza niezgodność wyobrażeń z rzeczywistością: niby kto do jasnej cholery miał zataszczyć toto do domu?! Gaga wykpiła się chorym kręgosłupem, Helka odpadła z racji gabarytów. Pierwsza próba uniesienia torby wielkością przypominającej klasyczną "czeczenkę" zakończyła się fiaskiem. Matka Rak i Zi (największe ścisłe umysły stulecia) zgodnie oszacowały wagę zakupów na jakieś osiemset kilogramów. Po krótkim namyśle kobiety postanowiły... zawinąć koszyk. Pomysł ten, choć ze wszech miar nieetyczny, niemoralny i ryzykowny-wydał się im jedynym sposobem na wyjście z sytuacji. Niestety, niewiasty pchające wózek daleko poza strefą parkingową supermarketu zaczęły zwracać uwagę, a nie o to przecie im chodziło, aby w pierwszy wspólny wieczór wylądować na komisariacie. Nieco wystraszone postanowiły porzucić pojazd wśród wózków należących do innego sklepu (za co jest im wstyd i szczerze żałują). Po tej mrożącej krew w żyłach przygodzie Matka Rak i Zi niczym Kołecki w najlepszych czasach, dźwignęły we dwie owoc własnego łakomstwa i nieumiarkowania. To była długa droga, w trakcie której wielokrotnie zmieniałyśmy opinię na temat przydatności mężczyzn. Przystanki co kilkadziesiąt metrów na: zamianę rąk, porównywanie sinych pręg zostawianych na dłoniach, jedno Helkowe siku. Dotarłyśmy na miejsce, jednak uczta się nie odbyła. Nie miałyśmy siły jej zorganizować. 

W drugim dniu pobytu na własne nieszczęście trafiłyśmy na jeden z tych niebezpiecznych dla naszej płci "fajnych sklepów z niedrogimi rzeczami". Świadome ograniczeń finansowych-wszak mamy przeżyć pięć dni i odwiedzić kilka przybytków kulturalno-edukacyjnych w których opłacenie wstępu boli, wiedziałyśmy, że nie możemy pozwolić sobie na rozrzutność, dlatego też kupiłyśmy jedynie absolutnie niezbędne artefakty: fajną mydelniczkę ze sztuczną trawą, zestaw kolorowych koralików, grę planszową, zakładkę do książki, piórnik, kołczan prawilności (szerzej znany jako "nerka") w kształcie arbuza, książkę, magnes na lodówkę, zestaw do baniek mydlanych i głowę konia na patyku.

Trzeci dzień przyniósł za sobą kolejne trudności. Najpierw trzeba było zadzwonić do mężów i wyjaśnić im, że Wrocław to drogie miasto i potrzebujemy małego dofinansowania. Następnie okazało się, że głowa konia na patyku ma teraz na imię Amelka i absolutnie nie może zostać sama w domu. Po usilnych namowach i próbach przekupstwa stanęło na tym, że Amelka może z nami jechać, ale żadna z nas (oprócz Helki rzecz jasna) nie zamierza jej nosić. Taszczyłam ją już w drodze na tramwaj, co było do przewidzenia. Zwiedziwszy Afrykarium i obejrzawszy Gdzie jest Dory? wróciłyśmy w strugach deszczu: Matka Rak, Helka, Zi, Gaga i głowa konia na patyku.

W czwarty dzień trafiłyśmy na "fajny sklep z niedrogimi ubraniami" i to by było na tyle. 

W piąty stać nas było jeszcze na zakup wody mineralnej, a wróciłyśmy do domu jedynie dlatego, że bilety powrotne kupiłyśmy razem z tymi do Wrocławia. Oczywiście, na tę okazję odziałyśmy się od stóp do głów w nowe (nie założyłyśmy tylko tych szalików, cośmy je wyhaczyły z takiej promocji, że grzech nie wziąć). Wróciłyśmy wprost w silne ramiona stęsknionych mężczyzn. Z pewnością ta rozłąka uświadomiła im, jak wiele w ich życie wnosimy, oraz to, że bez nas kompletnie sobie nie radzą;)

piątek, 10 czerwca 2016

Dlaczego należy bić kobiety?

Kobiety należy bić z kilku powodów. Po pierwsze, jako istoty niższego rzędu i słabszej konstytucji umysłowej, niewiasty potrzebują silnego przewodnika. Grzeszna i kapryśna natura kobiet sprawia, że stoją one niżej od mężczyzny. To zrozumiałe. Ponadto, płoche kobiece umysły niezdolne są do głębszych analiz i właściwych mężczyznom przemyśleń. Kobiece umysły schodzą zatem na manowce, a  rolą dobrego męża jest sprowadzenie ich na powrót na właściwą ścieżkę. Wiadomym, że męskiej retoryki kobieta nie jest w stanie pojąc, zaleca się zatem skarcenie małżonki. Należy pamiętać, aby kara nie była zbyt okrutna-wszak działamy z dobrych pobudek. Kij do nawracania małżonki na właściwe tory winien być nie grubszy niż kciuk męża, albowiem grubszym moglibyśmy narobić nieestetycznych śladów, a to jednak marnotrawstwo. To tyle, jeśli idzie o wyższe sfery. W niższych nikt nie przejmował się ani nieestetycznymi śladami, ani próbami nawracania błądzącego umysłu kobiety. Baby dostawały łomot za niesubordynację, za słoną zupę, za niewłaściwe odezwanie się do zmożonego  bimbrem małżonka, za wrzeszczące dzieci. Oczywiście, powody podbitych oczu i wyrwanych kłębów włosów bywały bardziej przekonywające, przykładowo ten: jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije. I tak w trosce o moralność, przyszłość i wątrobę kobiety, mąż lał żonę ku złośliwej satysfakcji sąsiadów i przy pełnej aprobacie rodziny. Coś Wam to przypomina? Nie? Więc przeczytajcie jeszcze raz, tyle, że w miejsce kobiet wstawcie dzieci, a w miejsce mężów-rodziców. Tak, w dzisiejszych czasach możesz się dowiedzieć, że dzieci, jako istoty niższego rzędu, o wiele głupsze od dorosłych, potrzebują silnej ręki, aby wyjść na ludzi. Bez lania nie można wychować dziecka, gdyż argumenty dorosłych są dla ułomnego umysłu nie do ogarnięcia. Oczywiście, nie należy katować dzieci- co to to nie, ale rezygnacja z okładania ich po tyłkach (a w praktyce również szarpania i ciągania za uszy) jest błędem, bowiem brak lania wypacza dziecięcy charakter dokładnie w ten sam sposób, w jaki dawniej wypaczał kobiecy. Przez kilka pokoleń kobiety walczyły o to, aby świat uznał je za LUDZI. Wcześniej były pozbawioną praw kategorią podczłowieka. Emancypantki walczyły za nas, za przyszłe pokolenia kobiet. Dziś cała masa pozbawionych refleksji matek własne niepowodzenia na polu wychowawczym uzasadnia dokładnie tak samo, jak dawniej mąż-oprawca uzasadniał potrzebę okładania żony. 
Daleka jestem od skazania na łagry każdej matki która nie wytrzymała i dała się ponieść emocjom. Nie chodzi o to, aby odbierać im dzieci i publicznie linczować. Należy im pomagać, edukować, tłumaczyć. Znam masę kobiet, które przyznają: uderzyłam, ale wiem, że zrobiłam źle. Walczę, aby więcej się nie złamać. Znam kobiety, które biły, bo "dawniej to było normalne", ale wiedząc tyle ile dziś mówią: to był błąd. Wreszcie znam kobiety, które mówią: mnie bili i wyrosłam na ludzi! I to jest prawdziwy kosmos! Przeczytałam dziś słowa troskliwej matki, która twierdzi, że bicie kablem naprostowało jej charakter. Nie muszę się wysilać, aby domyślić się w jaki sposób rzeczona kobieta dba o rozwój moralności u własnego potomstwa. Ja rozumiem, że ona sama jest ofiarą "dawnych" czasów. Mogę pojąć, że w znoju codzienności nie ma czasu na refleksję. Nie mogę jednak pojąć, że w kraju w którym prawo gwarantuje dziecku nietykalność cielesną, publiczne wyznanie : biję swoje dziecko, nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Gdybym napisała, że ukradłam rower spod sklepu, internauci doprowadziliby mnie na komendę w trybie ekspresowym!  W jedynym głośnym jak dotąd procesie o stosowanie kar cielesnych wobec dziecka, sąd orzekł, że ręczne karcenie nie wykazuje znamion przestępstwa. Co ciekawe, popychanki w celebryckim klopie pomiędzy Dodą a Szulim- wykazują, wszak to pobicie! 
Zagotowałam się, przyznaję. Nic tak bardzo mnie nie mierzi jak przemoc wobec słabych, jak poniżanie dzieci, jak pieprzenie głupot typu: jak nie wlejesz gówniarzowi, to cię nie będzie szanował. Słyszałam to od człowieka, który z dorosłymi już dziś dziećmi nie ma żadnego kontaktu. Widocznie za mało lał, że nawet w święta nie dzwonią. Wreszcie, denerwuje mnie fakt, że polskie czy jakiekolwiek prawo, potrzebuje specjalnego artykułu aby bronić dziecko przed biciem. Bo przecież powinien wystarczyć ten:

Art. 217. § 1. Kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Fakt, że nie wystarcza, świadczy tylko o jednym: dziecko to nie człowiek. Wszystkim mamom strzelającym po tyłkach swoim dzieciom, przypominam: całkiem nie dawno ty też nie byłaś człowiekiem. Ktoś o ciebie walczył. Dlaczego nie walczysz o własne dziecko?