poniedziałek, 25 kwietnia 2016

O "nieświętych" co garnki lepili.

Pamiętacie jak razem zbieraliśmy kredki (tu żeśmy zbierali)?  Podarowaliśmy wówczas zbłąkanym owieczkom chwile beztroskiej zabawy. Pokazaliśmy wtedy MOC. Przypominam Wam to nie bez przyczyny. Chcę, żebyście przywołali w sobie to uczucie, które ogarnia ludzi "dobroczyniących". Przyjemnie było, prawda? Mam świetną wiadomość! Możemy to powtórzyć! Tym razem uratujemy magiczne miejsce, które ma na swoim koncie uratowanie wielu dzieciaków. Nie, nie ratują tam dosłownie, nie reanimują, nie robią przeszczepów ani transfuzji. Wrocławska Galeria Młodych w ramach ratowania, zaraża! Zaraża sztuką. Robi to wszędzie gdzie da radę- zwłaszcza w obrębie obszarów zagrożenia patologią społeczną. Jak to działa? Przy współpracy ze świetlicami środowiskowymi, szkołami oraz ośrodkiem opieki społecznej, Galeria organizuje kursy i warsztaty. Dzięki zapaleńcom i  wolontariuszom, dzieciaki i młodzież  borykający się na co dzień  z wieloma problemami, mogą zaznać dobrodziejstwa specyficznej terapii- terapii sztuką! Niestety, na świecie istnieje zbyt wielu ludzi dla których takie działania to brednie. Nie rozumieją oni jakie efekty przynosi rozbudzanie w dzieciach kreatywności. Nie wiedzą, że uświadomienie zbuntowanemu nastolatkowi, że w jego palcach drzemie twórcza moc, może przynieść wspaniałe efekty.  I dlatego działanie Galerii jest tak ważne i tak bardzo potrzebne! Niestety, ignorancja tych, w których rękach spoczywają decyzje dotyczące finansowania takich inicjatyw, okazuje się przeszkodą nie do pokonania. Oczywiście, każdy chętnie wspomógłby kulturę ( bo to dobrze wygląda w życiorysie), ale co ma kultura do bandy dzieciaków lepiących krzywe garnki? Organizacja pożytku publicznego- jasne, pod warunkiem, że dotyczy karmienie sierot. Wyrównywanie szans poprzez warsztaty umuzykalniające i literackie? Brednie! Na co biednym dzieciom plastyka? Aktywizowanie dorosłych? A po co ich aktywizować? Starzy już, niech się nie wygłupiają, że teraz obrazy zaczną malować! I tym sposobem kobieta, która poświęciła projektowi blisko dwadzieścia lat, odbijając się od drzwi stanęła przed groźbą zamknięcia Galerii. Możni tego świata uznali, że sztuka to luksus dla bogaczy. Finansowanie niewielkiej organizacji krzewiącej kulturę, nie ma przecież sensu. Po cholerę kultura szarakom? 
I tak, podczas gdy panowie w drogich garniturach mówią: niestety, nie mamy funduszy na ratowanie waszej inicjatywy, gdzieś tam, w szarym falowcu zgrzyta zamek w drzwiach. Do ciemnego przedpokoju wchodzi młody Michał Anioł z kluczem na szyi. Mógłby już wkrótce zadziwić świat dziełem na miarę piety. Mógłby, gdyby ktoś włożył mu w dłonie pierwszą bryłę gliny. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Spowiedź matki frustratki.

Nawrzeszczałam dziś na dziecko. Darłam się jak głupia. Pierzchły gdzieś wszystkie ideały, którymi szczycę się na co dzień. Nie starczyło mi dziś rano cierpliwości, mądrości, a przede wszystkim czasu. Nie wyhamowałam, tam gdzie powinnam. Dałam się ponieść złości i bezsilności.
Helka nie zrobiła niczego specjalnie złego. Ot, zagubiła się dzisiejszego poranka. Bo jak tu się nie zagubić, kiedy jednocześnie chcesz iść do przedszkola, ale nie chcesz się ubrać? Jak nie wpaść w złość i frustrację, skoro za nic nie masz ochoty na mycie zębów, ale chcesz, żeby były czyste? I jeszcze chcesz być uczesana, ale tak, żeby w żadnym wypadku nie dotknąć szczotki. Jak nie wpaść w złość wobec takiego rozgardiaszu we własnej głowie? No i wpadła. Cztery i pół roku to niewielkie doświadczenie w kiełznaniu własnych uczuć. A trzydzieści? Trzydzieści powinno wystarczyć, aby wiedzieć, że szept jest najlepszą odpowiedzią na krzyk, tak jak miłość najlepiej odpowiada na nienawiść a spokój pacyfikuje złość. Niestety, jeden rzut oka na zegarek sprawił, że umysł Matki Rak zawładnięty został jedną myślą "nie zdążymy". Durna kobieta pod presją czasu zapomniała o najważniejszym. A najważniejsze leżało na podłodze i darło się jak opętane. Nie pomagały prośby wypowiadane spokojnym tonem po raz enty. I coś w Matce pękło. Krzykiem pomnożyła krzyk, wściekłością wściekłość. I przeraziła się dopiero wówczas, gdy dotarło do niej, że trzyma na wyciągnięcie ramion swoje wierzgające dziecko, lecz zamiast je przytulić, wpycha je na siłę w spodenki. Dlaczego tak? ,,Bo się spóźnimy". Wiadomo, że spóźnienia do przedszkola karane są śmiercią przez rozstrzelanie! No i prawie pół godziny czekania na kolejny autobus- koniec świata. Gdy wreszcie przyszło opamiętanie, sytuację dało się opanować w minutę. I nawet udało się zdążyć na autobus- światła jakby specjalnie dla nas zaprogramowane. A w autobusie...

-pseplasam mamo. To nie był dobry polanek. Byłam baldzo zła, jest mi smutno.
-i ja ciebie przepraszam córeczko. Nie powinnam krzyczeć i nie powinnam ubierać cię na siłę.
-ja nie jestem małym dzidziusiem, nie mozes mnie ubielać!
-wiem, skarbie. Ja też byłam bardzo zła i nie wiedziałam co zrobić. Tak jak ty, czasami nie radzę sobie z tym co czuję.
-Nie maltw się. Ja się jutlo ubiolę jak cłowiek i jesce ci pomogę.
-a ja nie będę się zachowywać jak czarownica.
-jutlo zacniemy od nowa! I zobacys jak będzie pięknie!

I tak, wśród pocałunków i uścisków nastąpiło pojednanie. Obok żalu do samej siebie w sercu Matki Rak pojawiła się  duma. W końcu dziecko, które potrafi tak przepraszać, wybaczać i rozmawiać o uczuciach, musiało dostać dobry przykład. Myśl, że bywam też dobrą matką nieco rozjaśniła ponury poranek. Skłamałabym jednak twierdząc, że wyczyściła  wyrzuty sumienia. O to nie tak łatwo, ale dam radę. Bo umiejętność wybaczania i wyrozumiałość najlepiej ćwiczyć na sobie. A jutro? Jutro zaczniemy od nowa. I dopilnuję, że będzie pięknie! Najwyżej spóźnimy się na autobus.

 

 

 

piątek, 15 kwietnia 2016

Prawdę mówiąc...

Przez pierwsze lata życia naszych dzieci wtłaczamy do ich głów i serc szczytne ideały. Jednym z nich jest prawdomówność. Z niewyjaśnionych przez naukę przyczyn, przekazujemy kolejnym pokoleniom mit na temat pozytywnych skutków mówienia prawdy zawsze i wszędzie. Prawdę jako cnotę przedstawiają wszystkie religie świata, a poradniki psychologiczne pełne są bzdur typu: na kłamstwie nie da się zbudować udanego związku. Jak to nie? Kłamstwo jest niezbędne, aby zbudować udany związek! Przykłady można mnożyć:

-nie, nie wyglądasz grubo kochanie.
-nie, rozmiar nie ma znaczenia.
-nie, nie podobają mi się wulgarne silikony dwudziestoletnich siks. Fuj!
-ależ skąd, nie oglądam Wikingów żeby popatrzeć na klaty!
-oczywiście, że gotujesz lepiej niż moja matka.
-prawdziwy mężczyzna powinien mieć brzuch!
-jakie porno?! Samo się włączyło.

Choć wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, jakim piekłem byłoby życie w wiecznej prawdzie, nadal wbijamy do dziecięcych głów szkodliwe banialuki. Na efekty nie trzeba czekać długo...

-dlacego ma pani siwe zęby? Nie dba pani o nie? Tseba myć po jedzeniu.
-ale glubaśna kobieta! Zobac mamo, nigdy takiej nie widziałam!
-a jak cię nie było, to tata puścił bąka i nawet nie pseplosił!
-chłopcyku, ale mas wielką głowę!

W tym momencie powoli lecz konsekwentnie zaczynamy przystosowywać dziecko do prawdziwego życia. Oczywiście, nadal utrzymujemy, że należy zawsze mówić prawdę, namawiamy jednak do stosowania tak zwanych niedopowiedzeń: nie musisz mówić sąsiadce, że ma wąsy. Ona o tym z pewnością wie. Następnie przechodzimy do nauki półprawd: jakby babcia pytała, powiedz, że mamusia ugotowała  obiad, ale nie mów, że to była kanapka z dżemem. Aż wreszcie przychodzi dzień w którym po prostu każemy dziecku otwarcie kłamać: nie, nie możesz powiedzieć cioci, że sukienka którą dla ciebie uszyła jest okropna i drapie! Powiedz, że jest piękna i dziękujesz.
I tak oto pomiędzy trzecim a piątym rokiem życia, kończy się wiek niewinności. To proces nieunikniony i ze wszech miar pożądany, bez niego wykluczony jest przyszły sukces życiowy i zawodowy ( wyobraź sobie, że mówisz swojemu szefowi to, co naprawdę o nim myślisz). Oczywiście, zanim dziecko nauczy się kłamać tak dobrze jak większość dorosłych, czeka nas wiele kłopotliwych sytuacji. Wielokrotnie zostaniemy obrzuceni gniewnymi spojrzeniami grubych, których nasze dziecko nazwie grubymi, chudych nazwanych chudymi, śmiesznych z których będzie się śmiało w głos, starych, którym policzy zmarszczki, a przede wszystkim durnych, którzy nie pojmują, że w dziecięcych prawdach nie kryje się ani złośliwość, ani ocena.

środa, 13 kwietnia 2016

Bez paniki, tylko bez paniki!

W życiu przeciętnej matki są dni, gdy przeszczep główki kapusty w miejsce głowy pozostałby niezauważony. I nie chodzi o brak makijażu, ale o galopujący niedowład umysłowy. Jako, że w życiu Matki Rak właśnie następuje przełom, kobieta jest nań narażona bardziej niż zwykle...

Dzień jak co dzień od tygodnia. O 6.40 gotuję obiad, gdyż przedszkolny catering, choć niczego sobie, nie jest dla Helki do końca bezpieczny. Niby panie o bezglutenowej diecie coś wiedzą, ale po kilku minutach rozmowy wychodzi na to, że dodatkowe ograniczenia Helkowej diety będą do wdrożenia z dnia na dzień niemożliwe. Nic to, damy radę. Przygotowuję torbę pełną ulubionych dań i budzę przedszkolaka. Przedszkolak mruga powiekami i z wyrzutem w głosie pyta:
-a dlacego ty mnie juz budzis? Ja tylko zamknęłam ocy, policyłam: jeden, dwa, tsy, a ty mi kazes juz wstawać?!
Po trwających dobre pół godziny pertraktacjach i perturbacjach wyruszamy w drogę. I się zaczyna!
-mamo, my jesteśmy za daleko.
-Helu, co ty odpowiadasz, ja wiem na którym przystanku mamy wysiąść.
-ja tez wiem, na tym któly juz był dawno temu!
Okazuje się, że ma gadzina rację. Wyjeżdzamy gdzieś na koniec świata i stoimy na pętli. Czas mija, a my kasujemy kolejne bilety. Podliczam w myślach koszty dowozu  autobusem i zgrzytam zębami. Do przedszkola trafiamy spóźnione. Helka dołącza do dzieci, a matka gna na przystanek tylko po to, aby smutnym wzrokiem odprowadzić tył odjeżdżającej ósemki. Dwadzieścia minut czekania. Wreszcie autobus nadjeżdza. Kolejny bilet za trzy ziko. Od rana wydałam na nie tyle, że rozważam dowóz taksówką. Do domu docieram zziajana. Wkładam rękę do torebki w poszukiwaniu kluczy i znajduję...strzykawkę z adrenaliną. Trzy szybkie kopnięcia w drzwi okraszone kilkunastoma paniami lekkich obyczajów pozwalają dać upust emocjom. Wracam na przystanek. Ósemka odchodzi, kiedy stoję na światłach. Dwadzieścia minut czekania. Kasuję kolejny bilet. Tym razem wysiadam na odpowiednim przystanku.  Zdyszana i przerażona oddaję zestaw ratunkowy na ręce nauczycielki. Muszę jeszcze zrobić zakupy. Nie opłaca mi się jechać do domu. Zabijam czas wałęsając się po galerii handlowej. Odbieram radosną Helkę, kasujemy bilety i wracamy do domu. Przez telefon zdaję Rakowi jęczącą relację z tego, jakże udanego dnia. Nie oczekuję wiele, jedynie odrobinę współczucia. Zamiast tego czeka mnie kolejny cios:
-a dlaczego ty w ogóle kasujesz te bilety? Na stronie MZK masz napisane, że Helka ma darmowe przejazdy a ty jesteś jej opiekunem.

Tak, w życiu przeciętnej matki są dni, gdy przeszczep główki kapusty w miejsce głowy pozostałby niezauważony. Dla matki. Kapusta mogłaby poczuć się urażona.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rzecz o dorastaniu. Z kryzysem w tle.

Rodzisz sobie swój Pępek Świata. Dmuchasz, chuchasz i pieścisz. A maleńkie toto, a cudne, że klękajcie narody. Nie spuszczasz z oka, chronisz i trwasz na posterunku. Aż pewnego dnia leniwiej niż zwykle mrugasz powiekami przy porannej kawie, a kiedy otwierasz oczy z niemałym przerażeniem stwierdzasz, że twój maleńtas zniknął. I nie ma już pucołowatego, pociesznego Pączka. Jest dziewczynka. Nieco chuda, z trójkątną twarzyczką. Ma włosy do pasa, rzęsy do sufitu i tupet aż do chmur. Potrafi tupnąć nogą i zmarszczyć brwi w słusznym gniewie. Potrafi ostatnią dwuzłotówkę z różowej portmonetki wrzucić do hospicyjnej skarbonki "bo to dla cholych dzieci a ja mam już wsystko". Potrafi wykrzyczeć "ja nie chcę takiej mamy!", a za chwilę tulić cię i zalewając się łzami szlochać "ja ciebie kocham i chcę, tylko mi się tak w ślodku coś wściekło".  I patrzysz z przejęciem na tego anioła, na tę zołzę cudną i wiesz, że to już czas. Że albo odważysz się wypuścić ją z rąk choć na trochę, albo zadusisz ją swoim opiekuńczym uściskiem. Boisz się. To normalne. Bo gluten, bo roztocza, bo mleko. I jeszcze astma, co to ją lekarz dopisał kilka dni temu do i tak już długiej listy, jako kolejny powód aby z opiekuńczych ramion jeszcze jej nie wypuszczać. Wreszcie jednak przełamujesz się. Dla niej, bo tęsknym wzrokiem wodzi za mijanymi na ulicy grupkami maluszków w odblaskowych kamizelkach. I dla świata. Bo przecież nie poznanie Helki byłoby dla niego szkodą.

                                                                               .........................

Sala było duża, ładna i kolorowa. Dzieci z życzliwym zainteresowaniem zlustrowały nas od stóp do głów. Uśmiechnięta pani zapraszającym gestem wskazała miejsce przy małym stoliczku. I wtedy zaczął się koszmar...
Zaliczyłyśmy wszystko o czym piszą mądre poradniki. Lęk separacyjny poziom hard. Atak nerwicy. Rozdzierający serce szloch. Było cierpienie obecne w każdym spojrzeniu, był obecny tuż pod skórą atak histerii, usta rozwarte w niemym krzyku. Było "nie zostawiaj mnie" nie wypowiedziane co prawda, ale pomyślane tak głośno, że niemal słyszalne. Było wreszcie kurczowe trzymanie za nogi. To tyle, jeśli chodzi o Matkę. Córka pomachała wesoło i pobiegła do dzieci. Łzy w jej oczach zalśniły tylko raz. Kiedy przyszłam ją odebrać. Bo za szybko.