sobota, 27 czerwca 2015

***

Helka z zaangażowaniem wykonuje polecenia personelu medycznego. Pani doktor osłuchuje, mała ze świstem wciąga powietrze. Ciśnienie? Nie ma sprawy-wątła rączka wciska się w zbyt duży rękaw aparatu. Wypić następną porcję mleka? Proszę bardzo, przecież to dobre! Cieszymy się wszyscy. Helka-bo picie mleka przyjemne, Matka Rak i pani doktor- bo prowokacja idzie wyśmienicie. Właśnie do Helkowego brzucha trafia kolejna porcja białego płynu. Suma wszystkich dawek to przeszło sto mililitrów! Po każdej rzecz jasna badania i obserwacja. Żadnych niepokojących objawów. Matka Rak oczyma wyobraźni widzi tort urodzinowy z mlecznym kremem, ser, jogurty. Cieszy się na myśl o przyszłych śniadaniach-ileż to nowych możliwości. I kiedy już wydaje się, że mamy przełom, Helka przestaje współpracować. Nagle osuwa się na krzesełko i wodzi nieprzytomnym wzrokiem po ścianach. To najgorsza z możliwych reakcji. Żwawa i hałaśliwa dziewczynka przestaje kontaktować. Ziewa rozdzierająco, z nosa cieknie jej woda, na siłę otwiera przekrwione oczy. Chwytam ją i w jednej sekundzie wpadam do dyżurki. Lekarz pojawia się natychmiast. W użyciu standardowo sterydy i przeciwhistaminowe. Helka ledwie stoi na nogach, ale posłusznie łyka lekarstwa. Nie mówi nic, co samo w sobie jest stanem wyjątkowym. Pani doktor uspokajającym tonem mówi-może po prostu zmęczona. Mam ochotę na nią wrzeszczeć. Przecież zmęczona Helka to tajfun! Hałaśliwy, niszczycielski i pełen energii. Ta słaniająca się na nogach dziewczynka to nie jest zmęczona Helka, to bardzo chora Helka. Zaalarmowana ordynatorka spokojnym tonem mówi do mnie- wszystko mamy pod kontrolą, a potem ciszej do pielęgniarek- przygotujcie adrenalinę na piętnaście kilogramów. W razie czego macie dwie minuty. W tym momencie wstrzymuję oddech. Z napięciem wpatruję się w twarzyczkę Helki. Wszyscy się wpatrujemy. Sekundy dłużą się niemiłosiernie. Wreszcie po kilku minutach słyszę nieśmiałe: a dostanę duzo naklejków za odwagę? I ten wiatlacek tez bym chciała. Ze świstem wypuszczam powietrze. Pielęgniarki chowają strzykawki. Czas znów zaczyna płynąć zwykłym tempem. I kiedy jest już po wszystkim, kiedy wiem już, że będzie dobrze, pękam na milion kawałeczków. Rozsypuję się i rozpadam. Jestem kompletnie bezsilna. Tym razem to ja z trudem utrzymuję się na nogach. Helka podskakuje i urządza sobie bęben ze stołka. Próbuje ściągnąć z szyi pani doktor naszyjnik z motylkiem. Śpiewa. Jeszcze godzinę spędzamy pod opieką w dyżurce. Uśmiecham się i mówię, ale w rzeczywistości czuję się bezradna i pusta. Znów okazało się, że nic nie wiem. Znów strach ścisnął gardło i przyczaił się na piersi. Właśnie skończyłam trzydzieści lat, a czuję się jak bezsilna staruszka. Znów zbieram się-kawałek po kawałku. Do kupy. Wiem, że jeszcze kilka tygodni będę miała przed oczami zaczerwienioną i oszołomioną twarzyczkę Helki. A potem wepchnę to wspomnienie najgłębiej jak się da. Ze spokojem będę pakować do żółtego plecaczka bezglutenową bułkę, wodę i strzykawkę-jak zwykle. Znów będę silna.

5 komentarzy: