środa, 6 listopada 2013

O "brzydkich" dzieciach.

Codziennie poświęcam mojemu dziecku tyle czasu, ile zdołam. Razem malujemy, wyklejamy, brudzimy ręce farbami, skaczemy w kałużach, rozmawiamy, czytamy bajki. Codziennie powtarzam małej Helce, że potrafi, da radę, jest mądra, silna i piękna. Niech nie szuka potwierdzenia własnej wartości "byle gdzie". Niech ma je w sobie, wpojone, zaimpregnowane, odporne na wszelkie przeciwności i wredne uwagi. Robię to wszystko nie tylko dlatego, że sprawia mi to przyjemność. Robię to, bo mam nadzieję, że  dzięki temu, moje dziecko nabiera zaufania do mnie i do siebie samej. Mam nadzieję, że wiara w matkę i we własne możliwości ochroni ją w przyszłości przed zgubnymi decyzjami. Dlaczego o tym piszę? Ano, jedna taka bliska mi silna baba została wolontariuszem w ośrodku odwykowym . Tak, to jest to miejsce, w które trafiają wyrzutki, narkomani, degeneraci, ludzie którzy "sami chcieli" i tak jak my są kowalami własnego losu. Ludzie z żyłami wypalonymi przez syf, którym się szprycują, z wyjałowionymi mózgami i sercami. Tacy, co godność i resztki człowieczeństwa sprzedali za działkę. Ludzkie wraki, na których większość z nas stawia krzyżyk. Patrzenie na nich wzbudza w nas poczucie dyskomfortu, pomaganie im, nie mieści się w naszych głowach. W mojej też. Aż do czasu, kiedy to dowiedziałam się  o czymś, co zburzyło mój własny disnejowski światopogląd. Wiedzieliście, że istnieje Monar dla dzieci? Ja nie. Nie interesowałam się i tyle. Zawsze "surowo" oceniałam ludzi pożartych przez nałogi. Ich wybór- ja nie wdałam się w takie historie, tak wybrałam, dlaczego oni nie mogli? No cóż. Za mną stoi siła. Rodzina, bliższa i dalsza, taka co nie da skrzywdzić. Mumu Ago- z którą widzę się średnio co drugi dzień a mimo to bez przerwy wisimy na telefonie. Faders, który zawoził mnie na imprezy i przyjeżdżał po mnie w środku nocy albo nad ranem, żeby nic złego mnie nie spotkało. Albo kiedy byłam w najgorszym nastolatkowym okresie ( pryszcze hodowlane, nos jak kartofel, ręce do kolan, włosy przetłuszczone pięć minut po myciu i wieczna depresja) mówił mi, że jestem najładniejsza w klasie! Dorzućcie jeszcze do tego rodzeństwa bez liku, które co prawda w domu potrafiło dać do wiwatu, ale w świat bez wsparcia nie wypuszcza. Są jeszcze Siory  - rozsiane po polskiej i angielskiej ziemi, niby daleko, ale w razie potrzeby zdolne porwać samolot z bazy wojskowej i przybyć na odsiecz uzbrojone po zęby! Mam jeszcze dwa pełne komplety dziadkowo-babciowe oraz ciotki- babki, z których lepiej wrogów sobie nie robić! Pytanie, kim byłabym, bez nich wszystkich? Czy pozbawiona takiego zaplecza, zdołałabym uchronić się przed fatalnymi w skutkach decyzjami? Bo tak sobie kombinuję, że uzależniony od używek czternastolatek, raczej nie miał świetnych kontaktów z rodziną. Że czegoś w jego życiu brakowało, coś tym stanem odurzenia próbował zastępować lub maskować. Oczywiście, tyle historii, ile pensjonariuszy ośrodka. Jedne dzieciaki gubiła nędza, inne brak zainteresowania, jeszcze inne na manowce wywiodła zwykła dziecięca ciekawość. Czy można postawić na nich krzyżyk, twierdząc, że same chciały? Ja nie potrafię. Już nie- od kiedy jestem matką. Jaką mam pewność, że mojemu wychuchanemu dziecku nie powinie się noga? Jasne, fajnie wyobrażać sobie dorosłą, piękną w białym lekarskim kitlu, albo w eleganckim kostiumie biznesłomen, ale jaką mam gwarancję, że nie zbłądzi- mimo całej mojej miłości, mimo moich chęci, mimo wsparcia? Żadnej. 
Wróćmy zatem do "brzydkich" dzieci przebywających w takich ośrodkach. Do kilkunastoletnich wyrzutków, wąchaczy kleju, wielbicieli piguł, taniego wina i strach pomyśleć czego jeszcze. Niektórzy z nich mają na koncie złodziejstwo i gorsze doświadczenia. Do takich dzieci rzadko trafia pomoc. Sponsorzy nie pchają się drzwiami i oknami, bo tu nic nie można wygrać. Politykom nie podniesie to słupków w sondażach, firmom nie przyniesie fanów i lajków na fejsbuniu. Z pomocy takim nie masz nic namacalnego, ba, możesz nawet nie mieć satysfakcji, bo większości z nich pomóc się nie da. Statystyki są okrutne. "Na ludzi" wyjdzie może ze 30%.
A teraz powód, dla którego to wszystko piszę. Czegoś chcę. Od Was. Od razu zaznaczam- nie uratujecie tym gestem niczyjego życia, nikogo nie wyciągnięcie z nałogu, nie zostaniecie bohaterami, nie dostaniecie za to NICZEGO. Nawet dziękuję, no chyba, że zadowolicie się moim. Wolontariuszka, o której wspomniałam dostała zadanie zorganizowania warsztatów plastycznych. Problem polega na tym, że kredki, farby, plastelina i cała reszta, są mniej potrzebne niż jedzenie, zatem nie ma na nie środków. Nie chodzi o to, żeby ktoś sponsorował całą pracownię plastyczną, ale  na zakup kompletu kredek, albo pudełka farb większość z nas stać. Możemy podarować tej pogubionej  gówniarzerii chwilę beztroskiej zabawy, podczas lepienia plastelinowych pokrak i smarowania farbianych arcydzieł. Niech sobie pobędą przez chwilę dziećmi. Ktoś chętny?

4 komentarze:

  1. Pytanko mam: czy wysyłać paczkę z produktami czy kasę na konto i ktoś je kupi?

    Faktycznie nie wiedziałam, że w Monarze są dzieci. Myślałam, że tylko dorośli. Przykre.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to do roboty ,daj namiary na zbiórkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moment, moment, już działam,żeby było jak najwygodniej:)

      Usuń
    2. już:) Odezwij się proszę na FB, kochany anonimie. Podam adres:)

      Usuń