wtorek, 25 lutego 2014

O wyższości rozwiązań pokojowych.

Klęczę na dywanie. Przede mną stoi Helka. Twarz wykrzywiona w grymasie złości (u Helki, moja w porządku). W pięknych czarnych oczętach widzę nienawiść. Palącą. Już z oczu da się wyczytać, że córka planuje mi przylutować. Plan postanawia wcielić w życie. Unosi do góry pulchną rączkę. Mierzymy się wzrokiem, niczym rewolwerowcy na dzikim zachodzie. Minę mam hardą, ale w głowie świta pytanie:
-a co zrobię, jeśli mi przyłoży? Co powinnam zrobić?
Uniesiona w górę łapa drży, a oczy ciskają gromy. Spokojnym ( na ile się da, bo jestem już naprawdę zła, w końcu gówniara chce mi przywalić ) głosem zadaję pytanie:
- co chcesz zrobić, Helenko?
Córeczka patrzy jeszcze chwilkę nienawistnym spojrzeniem, po czym opuszcza rączkę, a usta wyginają się w podkówkę. Nienawiść znika bez śladu. Zaszklone oczy patrzą ze smutkiem. 
-chcesz się przytulić? -pytam.
Helka przywiera całym ciałkiem. Drżącym od emocji głosem mówi:
-nie nolno bić mamy! Nie nolno bić Keli. My nie bijemy, tyjko kochamy.
Zwycięstwo! Wygrałam, a właściwie wygrałyśmy obie. Obronił się (przynajmniej na razie) zamiar matki-aby wychować empatycznego człowieka, a nie wytresować posłusznego. Obroniła się Helka- wygrała z własną złością, co u dwuletniego szkraba jest zwycięstwem wartym złotego medalu. A wszystkim wielbicielom przemocy jako metody wychowawczej odpowiadam cytując jedną z mądrzejszych kobiet, jakie znam:
                                               My się nie bijemy, my się kochamy!

niedziela, 16 lutego 2014

Walentynkowa kumulacja. Tragedia w jednym akcie.

Akt pierwszy

scena pierwsza i jedyna




OSOBY:
On
Ona
Okrutny los




14 lutego. Późny wieczór. Dziecko śpi. Sceneria senno-romantyczna. W powietrzu czuć nastrój radosnego oczekiwania. Pukanie do drzwi. Po długim tygodniu się nie widzenia, wchodzi On.

On: Cześć, już jestem! Nie mogę cię pocałować,
 bo znowu mam opryszczkę na gębie.

Ona: Nic nie szkodzi, ja mam okres. Happy Valentine's Day, skarbie!

On: O kuuuuur*a!



KURTYNA

Zza sceny słychać złośliwy chichot. To śmieje się okrutny los...

czwartek, 13 lutego 2014

Walentynkowy i romantyczny list otwarty do Raka.

http://annagnys.pl/
Przyjdzie dzień, w którym wystawię Twoją miłość na próbę. To nie będzie żaden wyjątkowy, świąteczny dzień. Ot, zwykły wtorek lub czwartek. Nadejdzie on szybciej, niż obojgu nam się zdaje. Właściwie już się skrada niepostrzeżenie, stąpa na paluszkach, powolutku acz konsekwentnie. Tego dnia wejdziesz do pokoju, żeby porozmawiać ze swoją młodą ładną żoną, ale jej nie zastaniesz. Zamiast niej, w fotelu będzie siedziała staruszka. Będzie grubiutka z okrągłym, wyrośniętym jak dobra drożdżówka brzuszkiem, albo przeciwnie-nieapetycznie wysuszona na wiórek. Łatwo zauważysz na jej ciele niszczące piętno czasu. Twarz pokrytą zmarszczkami, takimi od śmiechu, złości i życia. Dłonie obsypane brązowymi piegami. Wyblakłe oczy. Może być gderliwa. Na widok młodych, pięknych i skąpo ubranych dziewcząt, wołać będzie: ta dzisiejsza młodzież..., albo: za moich czasów... . Może też niedomagać-taki wiek. Przy boku będzie miała wielki worek pełen lekarstw. Pigułka na nadciśnienie, niedociśnienie, na odporność, bóle biodra, bóle stawów i jeszcze na pamięć! Jeśli na jej widok pomyślisz " kto to jest? Ja takiej nigdy sobie nie brałem! Nigdy takiej nie chciałem! Jaka ona stara i brzydka!", biegnij szybko do lustra. W tym samym dniu, w tym samym czasie jej miłość również zostanie wystawiona na próbę. Będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jeszcze chce jej się kochać starego pokręconego tetryka, który przerobił garaż na laboratorium alchemiczne i od czasu do czasu detonuje bombę w kuchence mikrofalowej.

niedziela, 9 lutego 2014

Oswajanie strachów. Epizod I- wenflon.

Dwa lata i cztery miesiące to wiek, w którym człowiek osiąga już pewną dojrzałość. Nie dość, że jest cwany, wygadany i coraz bardziej samodzielny, to jeszcze zaczyna być podatny na przekupstwo! Piękna sprawa. Przekupstwo to jedna z lepszych metod wychowawczych wymyślonych przez człowieka. Co prawda psycholodzy trują, że to nie najlepszy pomysł, ale oni już wielokrotnie udowadniali, że się nie znają. Przedstawię Wam dzisiaj metodę opartą właśnie na przekupstwie. Co można osiągnąć? Pozbyć się histerii i panicznego strachu przed zabiegami medycznymi. W naszym przypadku nieoceniona korzyść, zważywszy na fakt, że Helka była i będzie poddawana nakłuciom znacznie częściej niż przeciętne dziecko. Do tej pory było strasznie. Doszło do tego, że atak paniki wywoływało pojawienie się jakiegokolwiek człowieka ubranego na biało. Widok lateksowych rękawiczek zapewniał nam wybuch histerii, a samo wejście do gabinetu lekarskiego sprawiało, że Helka dostawała podkowy i przyklejała się do najbliżej stojącego rodzica. Dopóki była nieświadomym maluchem, każdy szpitalno-lekarski epizod był strasznym przeżyciem, a każdy na biało ubrany przedstawiciel personelu medycznego-oprawcą. Tym razem, jako że wizyta w szpitalu była zaplanowana, postanowiłam działać. Odniosłam sukces, więc podzielę się z Wami receptą!
Potrzebne będą:
-obrazy poglądowe,
-dużo cierpliwości,
-zestaw "mały lekarz"
-jedno, nieco histeryczne dziecko,
-obietnica. Koniecznie spełniona, jeśli chcesz wykorzystać tę metodę jeszcze w przyszłości.
A teraz pokrótce:
Pokazujesz dzieciakowi zdjęcia wenflonów. Najpierw samych, a potem zainstalowanych w człowieku. Tłumaczysz gdzie i dlaczego zostanie owa cudność założona. Przy pomocy zabawkowych akcesoriów przeprowadzasz jakieś osiemset zabiegów. Wreszcie- pod żadnym pozorem nie okłamujesz dziecka. Wszelkie- to nic nie boli, nawet nie poczujesz- wsadź sobie w buty! To boli, niezbyt mocno co prawda, ale nic nie poczujesz, to duża przesada. Mówisz, że będzie trochę bolało. Przeprowadzasz symulacje szczypiąc dzieciaka w rękę. Tłumaczysz i uświadamiasz do znudzenia, tak, że w drodze do szpitala dziecko opowiada, że jedzie na "patania i bemflon". Wreszcie wyjmujesz asa z rękawa- jeśli będziesz dzielna, kupię ci lalkę kucyka! Rezultat? Okłamałabym, gdybym powiedziała, że obyło się bez łez. Kilka było, dosłownie kilka. Ale była też pełna współpraca. Jako, że nawet raz nie szarpnęła ręką i się nie broniła, wenflon zainstalowano za pierwszym podejściem. Drugą ręką ściskała mnie za dłoń.
-jus? Jus koniec?-dopytywała z hardą miną. podczas gdy pielęgniarka napełniała kolejne fiolki. Współpracy nie popsuł nawet zupełnie niespodziewany...zastrzyk domięśniowy. A to naprawdę boli! Zdołałam tylko zagłuszyć kłamiące jak z nut pielęgniarki (oooo, motylek lata! Ugryzie Cię w pupę)
-Helka, to będzie bolało, to zastrzyk, takie lekarstwo! -chciałam być uczciwa.
Bolało. Był płacz, ale bez histerii. A kiedy po godzinie pielęgniarka zaprosiła do zabiegowego, Helka poszła tam bez protestu i bez strachu. Dopytywała co prawda czy długo jeszcze, ale nadal współpracowała wzorowo. Za trzecim razem-ostatnim, jeszcze bardziej zaskoczyła zdumione bohaterską postawą pielęgniarki. Kiedy niebieski wenflon zniknął, moja mała twardzielka dała popis dobrego wychowania:
-baldzo dziękujemy, dowizienia pani!
oraz:
-jus?Byłam cielna! Idziemy do klepu kupić lalkę?
Poszłyśmy! Kupiłyśmy fioletowego dziwoląga. Obawiam się, że gdyby chciała kupiłabym jej nawet quada.
Zasłużyła! Chwalipięctwo, powiecie? A pewnie, że tak! Czasami nie można się powstrzymać:)

czwartek, 6 lutego 2014

O jajku, co to mądrzejsze od kury.

W życiu każdego rodzica przychodzi moment, w którym jego mały, rozkoszny bąbelek zmienia się w pyskatego nastolatka. Zwykle następuje to około drugiego roku życia. Naturalnie, dzieciak nie jest wówczas nastolatkiem, ale ów okres buntowania trwa nieprzerwanie do ...no aż się wyprowadzi z domu na jakieś studia, albo do chłopaka. Zmierzam do tego, że nazwy: bunt dwulatka, oraz bunt nastolatka, można stosować zamiennie.  To to samo. W momencie w którym mały smark dorasta do pyskowania, zaczyna się walka. O poczucie własnej wartości, o obronę granic, o godność rodzica. Tak, tak, nie przesadzam. Duma z cwanego potomka, to jedno, wstyd, że zażył cię dwulatek to drugie. Moja Zgaga ostatnio często sprawia, że ręce mi opadają i brakuje argumentów. Bywa, że po prostu robi ze mnie kretynkę. Nie wiem, czy to ona bystra, czy bycie kurą domową sprawia, że człowiek ma kurzy móżdżek. Przytoczę kilka przykładów, a Wy mi powiecie, czyja to wina...
1. Helka tańczy i śpiewa na skoczą nutę: miała baba koguta. Matka, zwabiona odgłosami dobrej zabawy zakasuje kiecę i dołącza. Giba się i podskakuję:
- o mój miły kooogucie... -nagle przystaje, bo dziecie miast tańczyć i cieszyć się, że ma wspólnika, stoi bez ruchu i patrzy z politowaniem.
-mamo, -rzecze wreszcie- idź tond. Idź do kuchni, zlób niemniaki.
-yyyy. 
Poszłam do kuchi, obierać ziemniaki.
2. Na podłodze rozpiżdzone puzzle ze świnką Peppą.
-Helusiu, pozbieraj puzzle.
- nie, mama zbiela.
-zbiera ten, kto je rozrzucił! Zbieraj, bo wyrzucę do śmietnika.
Groźba poddania zabawek recyclingowi zazwyczaj jest skuteczna. Helka zaczyna wrzucać elementy do pudełka. Co chwila przerywa. Przeciąga się, siada, znowu wstaje, wrzuca jeden puzzel, wyrzuca dwa. Wreszcie na poły znudzona, na poły zrezygnowana mówi:
-mamo, jus nie cem pusle. Wyzuć!
-yyyy.
Żeby nie stracić twarzy i nie wyjść na kłamczuchę, spakowałam układankę i udałam, że wyrzuciłam do śmietnika. Naprawdę leży w szafie. 
3. Odkurzam. Wchodzę do pokoju małej. 
-mamo, nie! Nie mój kokój! Nie okuzaj mój kokój.
Niezrażona sprzątam dalej. Po skończonej robocie wyłączam sprzęt, a do moich uszu dochodzi szloch.
-ma-a-amo, ja płakam!
-skarbie, ale dlaczego płaczesz?
- ja tak mo-o-ocno...cuję!
-yyy...
Przeprosiłam. Zignorowałam uczucia córki. Nie będę więcej odkurzać pokoju bez pozwolenia. Nie miałam pojęcia, że mój dzieciak to wrażliwiec, który tak mocno czuje.
4. Zniżam się do próby przekupstwa, żeby jutrzejszy dzień w szpitalu nie był piekłem.
-Heluniu, jeśli jutro będziesz dzielna, to w nagrodę kupimy lalkę! Jaką tylko chcesz, sama wybierzesz.
-tak! Lalka kutyk! Pinki Paj!
-dobrze.
-i jesce Tajlajt Spalkol!
-nieee. Tylko jedną. Będziesz musiała wybrać, dobrze?
-tak. Pinki Paja dla Keli i Tajlajt Spalkol la mamy!
-?
5. Ranek. Dziecię zapytało mnie już jakieś sześćdziesiąt razy, czy już się "wypałam", zatem nie ma mowy o przydrzemanku. W końcu prosi o telefon:
-mamo, dwonimy do taty.
-oooo, jesteś taka kochana! Co powiesz tatusiowi?
-tato, koam cię, deń dobly!
Ocham i acham, że taka słodka, tak kocha tatusia, że tatuś się ucieszy. W międzyczasie łączę z Rakiem. Podaję telefon Heli. Najsłodsza dziewczynka świata przykłada słuchawkę do ucha i czeka na połączenie. W końcu słychać głos Raka:
-Halo, halo, słucham?
Helka marszczy brwi i roszczeniowym  głosem pyta:
-kupiłeś jus bańki? Mas jus bańki dla Keli?!
-nieee, jeszcze nie, ale kupię!
-dobla, dobla, nalazie!
Bach, rzuca telefon i nadal zła mówi do mnie:
-nie kupił! Jesce nie kupił!
Ładne mi koam tatusiu! Ładna mi wrażliwa i mocno czująca!
A swoją drogą, to kolejna niesprawiedliwość dziejowa. Ode mnie to chce bałdę za sto złotych, a od ojca bańki mydlane za trzy pięćdziesiąt.

wtorek, 4 lutego 2014

Kariera polityczna Matki Rak

Coraz częściej noszę się z zamiarem zrobienia kariery w polityce. Chciałam zostać słynną blogerką, ale nie oszukujmy się- są lepsi. W polityce widzę natomiast dla siebie duże pole do popisu. Tam nie ma przecież znaczenia, że są lepsi. Ba, powiecie, że nie mam kompetencji? No i co z tego? Nie trza mieć. Z poczynionych przeze mnie obserwacji wynika, że niekiedy kompetencje bywają niepotrzebnym balastem. Trzeba natomiast dysponować:
-tupetem,
-gadanym,
-nonszalancją,
-umiejętnością sprawiania wrażenia, że się na czymś zna,
-niewielkimi skrupułami (najlepiej nie mieć wcale, ale śladowa ilość nie jest przeszkodą).
Tadaaam! Robota w sam raz dla mnie. Jestem mistrzynią w robieniu wrażenia mądrzejszej niż naprawdę jestem, a to klucz do sukcesu. Gadać też potrafię. 
Partia, którą zamierzam powołać do życia, musi różnić się od wszystkiego, co obecnie jest dostępne. Ludzie nie lubią ani ortodoksów z prawa, ani ortodoksów z lewa. Trza znaleźć złoty środek. Organizacja będzie się nazywała PGR. Już było? No trudno, trzeba rozwinąć, żeby uniknąć posądzenia o plagiat. Partia Gównianych Rodziców. Gównianych- w sensie, że takich, którzy popełniają błędy. Czyli wszystkich?-spytacie. Nie! Na świecie istnieje bowiem cała masa oszołomów, którzy twierdzą, że są rodzicami nie popełniającymi błędów. To dopiero groźne! Nie ma takiej możliwości, żeby w orce zwanej rodzicielstwem zawsze być w porządku. Oczywiście, nie znaczy to, że nie należy się starać, należy, jak najbardziej. Człowiek, który wie, że popełnia babolce jest czujny. Pilnuje i wypatruje sygnałów ostrzegawczych. Rodzice uważający się za idealnych nie wychwytują problemów. Bo jakich? Przecież idealni starzy, mają idealne dzieci. Po latach budzą się z ręką w nocniku:
-Cooo? Mój Wacuś pije każdego wieczora litr wódy w parku na ławce? Jakim cudem? Przecież ja go naturalnie rodziłam, piersią wykarmiłam, a potem zadbałam, żeby niczego mu nie brakowało! On miał gejmboja w czasach, w których dzieci na podwórku grały w ruskie jajka! Mój Wacuś? Przecież to niemal dziecko,  on ma...o kurwa! 35 lat!
Hę. No właśnie. Wolę założyć, że robię masę rzeczy źle i każdego dnia z mozołem je naprawiać, niż mieć spokój przez kolejne kilka lat (bo przecież jestem bez zarzutu!), a potem dostać potężnego kopa w dupę i już zawsze oglądać swoją spapraną robotę. A więc, jeśli jesteś Gównianym rodzicem, popełniasz masę błędów i dziwisz się, jakim cudem mimo to w Twoim domu mieszka tak fantastyczny dzieciak, nadajesz się!
Pierwszym punktem programy wyborczego PGRu będzie zaostrzenie kar dla wszelakich krzywdzicieli dzieci. Obozy pracy. Będą łupać kamienie, a jak zabraknie , to będą je sklejać i łupać od nowa. Do takiego łagru będą miały szanse trafić również wyjątkowo nieuprzejmi urzędnicy ZUS, czy też innych instytucji państwowych.
-dzień dobry! Chciałabym spytać...
-nie widzi, że coś robię?! Niech czeka!
JEB-pięć lat łupania kamieni. I to bez procesu!
Kolejnym punktem będą kary dla cichych podkarmiaczy. Za każde -masz, zjedz, mama nie widzi!- w wykonaniu babć, cioć, czy też teściowych, rodzić będzie miał prawo wykonać karę chłosty. Jeden bat za każdy ponadprogramowy kęs wciśnięty dziecku mimo zakazu rodzica. Karane chłostą będą również rady, o które nikt nie prosił. Ponadto, każdy bezdzietny człowiek będzie miał obligatoryjny zakaz głoszenia prawd objawionych na temat wychowywania dzieci, błędów rodzicielskich i chrzanienia "jak będę miała dziecko to ...", oraz "konsekwencja, przede wszystkim konsekwencja!". Niestosowanie się do zakazu będzie skutkowało wysokimi grzywnami wpłacanymi na rzecz Funduszu Matki Zapuszczonej. To tyle, jeśli chodzi o kary. Teraz przyjemności!
Cztery razy do roku... no dobra, dwa razy do roku każda matka zostanie wysłana na tygodniowy urlop w Spa finansowany z FMZ. Rozumiecie-gruntowna renowacja powłoki cielesnej połączona z sesjami terapeutycznymi. Z FMZ będzie również finansowana sezonowa wymiana garderoby ( nowe dresy + wyjściowe sukienki. Rzecz jasna, z przewagą dresów). Wychowywanie dzieci będzie pracą zarobkową, a za trójkę lub więcej, prezydent będzie wręczał medale. Każda matka będzie miała obowiązek dokonania przynajmniej jednego na kwartał aktu egoizmu. Tzn, zamiast osiemnastej lalki, setnego samochodzika, czy też pięćdziesiątego kucyka będzie musiała kupić coś SOBIE. Ot, tak pokrótce wygląda mój program wyborczy. Nie ukrywam, że jest to ledwie szkic. Dopracuję. Myślę, że w świecie w którym na listy wyborcze trafiają celebrytki których największym osiągnięciem jest promocja butów, oraz eks sportowcy nie potrafiący sklecić zdania, zdziczała przedstawicielka drobiu domowego również ma prawo dopchać się do koryta! A jak się nachapię, ustąpię miejsca innym. Dziękuję.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Powrót taty.

Wszystko sobie dokładnie zaplanowałam. Miałam na to dwa tygodnie, więc wizyta męża została zorganizowana perfekcyjnie. A miało być tak...
W piątkowy wieczór rozlega się dzwonek do drzwi. Helka, wykąpana już i ubrana w piżamkę biegnie przywitać się z tatą. Niesie mu pięknie zapakowany prezent. Matka (czyli, że ja) smuklejsza o jakieś półtora kilograma (tęsknota odchudza) również biegnie przywitać się z mężem. Zatrzymajmy się przez chwilę przy postaci matki. Nie sposób bowiem nie zauważyć, że wygląda OSZAŁAMIAJĄCO! Pięknie ułożone włosy, delikatny makijaż, dopracowany manikiur, skromna lecz wyjątkowo zgrabna sukienka. Na stole lekka kolacja i świece. Dom lśniący czystością, że klękajcie narody!  Przystojny i stęskniony mąż wyjmuje z torby butelkę dobrego wina plus pudełko z napisem Apart (przyznaję, nieco popłynęłam). Dzieciak, którego przewidująca mamusia zapakowała zawczasu w piżamę, po krótkiej ekscytacji idzie grzecznie spać. A rodzice? Kolacja, wino, świece. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.
Jak się zapewne słusznie domyślacie, rzeczywistość nieco odbiegła od wyobrażeń. Wszystko przez łikend u gagi. Zaczął się w piątek 24 i przedłużył do piątku 31.Nie zdążyłam. Po pierwsze dom niezupełnie lśnił. Lśniło za to-piękną zieloną pleśnią obrane jabłko, które Helka porzuciła w swoim pokoju, a matka przeoczyła podczas pakowania. Lekka kolacja okazała się być tłustym cannelloni z mięchem. Co prawda zanim pojechałam na zakupy zrobiłam sobie listę. Zostawiłam ją jednak (jak zwykle) na stole, więc połowy składników na zaplanowaną kolację po prostu nie kupiłam. Ponętna małżonka okazała się jakieś dwa kilo cięższa niż ta, którą Rak zostawiał. Ubrana w dres z rozepchanymi kolanami i upapraną bezglutenową mąką bokserkę ( bananowe ciasto dla Helki). Jak widać samo tęsknienie nie jest skuteczną dietą odchudzającą. Zapewne muszę wyrzuć z menu wieczorne czipsiki i czekoladowe ciastka. Aaaa, no i kiedy "perfekcyjna pani domu" otworzyła drzwi ukazał się jej oczom wymęczony i wyświechtany (chudszy o dobre półtora kilograma) biedak. Nie dosyć, że nie wyglądał jak filmowy amant, to nie przywiózł nie tylko pudełka z Aparta (Apartu?), ale nawet wina. Oczywiście dzieciak ubrany w piżamkę  ani myślał spać.
Romantyczne nastawienie spowodowane rozłąką dość szybko ustąpiło miejsca prozie życia. Pierwsza "spina" nastąpiła nazajutrz rano. Do wieczora były jeszcze ze dwie. Następnego dnia znaleźliśmy w planie dnia miejsce na regularną awanturkę. Ostatnia burzliwa wymiana poglądów miała miejsce wieczorem-poszło o papier toaletowy. Nie pytajcie.
Kiedy w środku nocy zamknęłam za nim drzwi, poczułam...narastającą tęsknotę. Niemal z miejsca mój mózg zaczął planować kolejną wizytę Raka w domu. Tym razem się przyłożę. Wszystko pójdzie jak z płatka, bo mam już doświadczenie. Ponad to, ustaliliśmy z małżonkiem, że prezenty będzie mi kupował w sklepie monopolowym, a więc zawsze trafi.  Będzie dobrze, jeszcze tylko dwa tygodnie...