niedziela, 15 lutego 2015

Tutti frutti...

Naczytawszy się o zdradach i rozwodach których przyczyną są zaniedbane żony, Matka Rak postanowiła ratować małżeństwo. Wychodzi bowiem na to, że bawełniany dresik i flanelowa piżama to początek końca. Jako, że Raczyca posiada na stanie po kilka sztuk rozwodotwórczej konfekcji, sprawa wyglądała nader poważnie.  Co robić? Ano, na ratunek, jak zwykle przyszedł internet. Posiłkując się forami na których znudzeni małżonkowie wylewali swe żale, Matka Rak zrozumiała, że jest o krok od tragedii. Panowie, którzy opisywali zbrodnie przeciwko małżeństwu popełniane przez małżonki wymieniali obok dresów i aseksualnych piżam również: obwisłe piersi, krótkie fryzury (obcieła włosy, bo ponoć jej po ciąży wypadały!),nadwagę (obraziła się, bo powiedziałem jej, że jest gruba. Powinna wziąć się za siebie, w końcu nie można całe życie zwalać na ciążę. Urodziła przedwczoraj.), brak zaangażowania seksualnego (mówi, że nie ma siły i ochoty, a to już trzy miesiące po porodzie! Nic dziwnego, że ja biedny zdradzam ją z sekretarką!). Matka dała radę czytać jedynie do fragmentu w którym jeden z panów dowodził, iż fakt, że zdradza żonę jest jej wyłączną winą. Miała bowiem czelność nabawić się w ciąży  rozstępów! Tu Matka Rak trzasnęła komputerem, po czym wystawiła forumowiczom zbiorczą diagnozę: obmierzłe capy! Zadra jednak pozostała. Zaniepokojona kobieta postanowiła dokonać stosownych oględzin przed lustrem: obwisłych piersi nie odnotowano. W zasadzie nie odnotowano żadnych piersi, ale panowie skarżyli się na obwisłe, a nie nieistniejące, więc kobieta postanowiła liczyć to sobie za plus.  Długich loków brak (chyba, że liczą się łydczane), łeb ogolony na amerykańskiego żołnierza. Słabo. Nadwaga-chwilowo (jestem realistką) nieobecna. Zaangażowanie...chyba w normie, ale może za mało?! Z zapuszczeniem warkocza do pasa będzie problem-pomyślała -resztę naprawimy od ręki! Aby udowodnić sobie, Rakowi i burakom z internetu, że matka i żona może być nadal seksowną kocicą, Matka Rak zaimprowizowała weekend w SPA! Z powodu braku czasu i odpowiednich środków finansowych, weekend został przeniesiony na piątek (dokładniej między 20.30 a 21.15), natomiast za luksusowy hotel SPA robiła ciasna łazienka w M3. Matka ...tfu...Seksowna Kocica zaaplikowała sobie kilka zabiegów pielęgnacyjnych w tym aromatyczną kąpiel. Olejek do kąpieli obiecywał owocową rozkosz i nie kłamał! Nowy nabytek, kupiony specjalnie z myślą o ratowaniu małżeństwa i rozbudzaniu zmysłów. Wiśnia i porzeczka- obłędny zapach. Byłaby kobieta wypacykowała się bardziej, ale Rak co chwila walił do drzwi SPA, grożąc, że za moment podda się naturze, tj. nasika tam, gdzie stoi. Matka odziawszy się w czarną koronkę wyszła z dumnie podniesioną głową: oto ja, Afrodyta, demon seksu, królowa nocy...
-co tak jedzie?!
-że co?
-to ty! Śmierdzisz jak...Grand wiśniowy. To taki jabol. Wypiłem to z chłopakami jak mieliśmy jakieś naście lat. Ależ ja po tym rzygałem! 

I po jaką cholerę ja mam to małżeństwo ratować?!
 

czwartek, 12 lutego 2015

Kwintesencja.

-mamo, a jaką kupę lobi wąz?
-yyy...nie wiem córeczko, nigdy nie widziałam węża robiącego kupę.
-a lybka?
-rybki robią takie długie cieniutkie nitki. 
-a dinozałly?
...
Jeszcze kilka lat temu  taka luźna pogawędka na temat ekskrementów doprowadziłaby mnie do mdłości. Od zawsze bowiem należałam do tych "obrzydlywych", co to ani bąki ich nie śmieszą, ani kloaczne tematy nie wciągają. Kupa była dla mnie absolutnym tematem tabu. Obrzydliwą koniecznością, nad którą nie należy się zbytnio rozwodzić. Zgadnijcie, kiedy mi się odmieniło! Tak, dobrze zgadujecie.
Jeszcze dzień przed porodem obiecywaliśmy sobie solennie, że kupa nigdy nie stanie się tematem naszych rozmów, niepokojów i rozważań. Wystarczy, że musimy o niej wysłuchiwać od innych rodziców. My będziemy inni. Zielone wody na porodówce powinny dać mi do zastanowienia. Skoro tak rozpoczyna się moje macierzyństwo, to zapewne nie różami będzie usłane...

Kupa, której nie było.

Przez pięć dni spędzonych w szpitalu zmieniałam czyste pampersy. W sensie, że czyste na czyste. Kupa, która miała mnie nie zajmować stała się głównym tematem rozmów z małżonkiem. To znaczy, nie sama kupa, a jej brak! Z zazdrością spoglądałam na inne matki. Ich dzieci produkowały na potęgę, moje nic. Kiedy dwa dni po opuszczeniu szpitala dzieciak w końcu solidnie zabrudził pieluchę, nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Tak oto kupa z brzydkiej fizjologii awansowała do szeroko komentowanego wydarzenia kulturalnego. I to dla całej rodziny! Do tej pory bowiem, wszystkie rozmowy telefoniczne rozpoczynały się od "kupa była?".  Ano była. Raz na pięć dni. Taką zdolność przerobową prezentowała Helka noworodek oraz Helka młodszy niemowlak. Rodzice bezustannie martwili się czy, to aby dobry wynik- mimo zapewnień położnej, że wszystko jest w porządku. Rak, który "nigdy nie będzie jarał się kupą" przynosił z pracy informacje w stylu: a dziecko sekretarki robiło osiem razy dziennie! 

Kupa, która nie znała umiaru. 

Niespełna pięć miesięcy później Helka zmieniła front. Najpierw przez trzy dni wymiotowała i gorączkowała, następnie włożyła całą energię w produkcję tego, o czym  mieliśmy nigdy nie rozmawiać. Odwodniona i osłabiona trafiła do szpitala. Tak nastała nowa era naszego gównianego rodzicielstwa. Kupy nie tylko trzeba było liczyć i zapisywać, ale także dzielić na kategorie! Przez pięć dni debatowaliśmy nad każdym pampersem ( a ich liczba przekraczała dwadzieścia na dobę!) jak para naukowców: 
-sądzę, że śmiało można nazwać ją półpłynną. Jak pan sądzi, doktorze?
-owszem, ma pan słuszność profesorze, jednakże jeżeli przyjrzy  się pan dokładniej, to dojrzy pan również śluz. Musimy zatem zapisać ją jako "półpłynną śluzowatą". 
Wierzcie mi, to nie było ani obrzydliwe, ani tym bardziej zabawne. Jak Świętego Grala wypatrywaliśmy kupy, którą można by od biedy nazwać "normalną". Od tego bowiem zależało zdrowie Helki. Kupa znów całkowicie zdominowała nasze życie.

Kupa nietrafiona.

O jednej już napisałam TU. NIEtrafiały się też inne: do wanny, obok nocnika, w ręcznik, w gacie. Któż nie miał z nimi do czynienia? Któż nie zbierał ich z dywanów, kafelków i paneli. Kto nie spierał ich z ubranek (również swoich)? Nie da się zostać rodzicem i nie pobrudzić rąk, ot co!

Kupa rzekoma. 

Zakupy w olbrzymiej galerii handlowej.
-mamoooo! Musę kupę! 
Chwytasz dziecko pod pachę i biegniesz jak Usain Bolt po olimpijskie złoto. Oczywiście, toaleta na którą trafiasz po kilku minutach błądzenia okazuje się nieczynna z powodu remontu/zapchana. Biegniesz zatem na inne piętro. Udało się. Podtrzymujesz dzieciaka nad klozetem, tak aby przypadkiem niczego nie dotknął:
-yyyyy....tylko mi się zdawało...

Jeśli jesteś rodzicem, wiesz, że nie da się uciec przed kupą. Kupa to kwintesencja rodzicielstwa. Nie ważne jak mocno wciśniesz na nos różowe okulary i jak bardzo polukrujesz sobie żywot. I tak przerzucisz swoją tonę gówna. Dosłownie i w przenośni.  I z dwojga złego, lepiej przerzucać to dosłowne. Tako rzecze Matka Rak;)


niedziela, 8 lutego 2015

Optymistka

Przesuwam dłonią po jedwabistym materiale. Suknia jest wściekle czerwona i leży jak ulał. Żadnych "boczków", fałdek, sterczącego brzucha. Wyglądam jak milion dolarów. Suknia kosztuje niewiele mniej. Nic to, muszę ją mieć! Mogę ją mieć. Podaję uśmiechniętej od ucha do ucha sprzedawczyni swoją platynową kartę...
-mamooooo, mamusiuuuuu! Obudź się, jus jest dzieeeeń!
-ueeeee...idź jeszcze pospać...
W tym momencie drapieżne palce unoszą mi powieki, a zachłanne usta zostawiają na mojej twarzy mokre plamy pocałunków.
-otwielaj swoje ślicne ocka! Dzieńdobelek. 
-Heeeeeelka...no miej litość... która to godzina?
Unoszę lewą powiekę i rzucam okiem na telefon. Ósma pięć, nieźle. To znaczy, byłoby nieźle, gdybym wczoraj nie oglądała filmu do wpół do drugiej. 
-wstawaj, bo jest nowy dzieeeń!
Z trudem otwieram drugie oko. Nad głową niczym wyrok wisi twarzyczka Helki. A cieszy się! Jakby o ósmej pięć było z czego.
-dobra, już wstaję.-bełkoczę. Niezrażona Helka szczebiocze dalej:
-dzisiaj idziemy secies do kina! Na Balbi.
-ooooesuu, jeszcze i to....
-zlobiłam ci helbatkę, mamusiu! To miłe, plawda?
Prawda, zwłaszcza,że odkryłam co uwiera mnie w tyłek-plastykowa filiżanka Wadera. Usiadłam na niej gramoląc się z łóżka.
-mamo głupsiololska! Nie siada się secies na helbatce. Zlobię ci dlugą.
Helka biegnie do swojego pokoju, klapiąc bosymi stopami o podłogę. Wstaję.Trzeba się "secies" ogarnąć. Odsłaniam roletę, a tam...
-fuck. Znowu śnieg? 
-śniezek, śniezulek...mas helbatkę.- wróciła. Przyniosła filiżankę i pluszową sałatę z Ikei. 
-rany, wczoraj powietrze pachniało wiosną. Ptaki śpiewały. Dzisiaj znowu szaro i zimno.
-mamo, to piękny dzień! Spójz, słonko się do nas uśmiecha.
Spoglądam na szarugę za oknem.
-jakie słonko? Same ciemne chmury.
Twarzyczka Helki smutnieje. Tylko na moment. Po chwili znów jarzy się jak lampki na choince:
-bo ono uśmiecha się do nas zza chmul!



poniedziałek, 2 lutego 2015

Helka- Matka 1-0

-o, jak miło. Cisza, spokój, mogę normalnie ugotować obiad- pomyślała z tępym wyrazem twarzy Matka Rak. Olśnienie przyszło ułamek sekundy później:
-o kurrrrna! Dlaczego jest tak cicho?!
Z duszą na ramieniu kobieta zajrzała do do dziecinnego pokoju, a tam:
-Helka (sztuk jedna),
-nożyczki w ruchu (sztuk jedna),
-małe białe ścinki (sztuk 21334546541)
Masz babo coś chciała, było się wcześniej zainteresować! Czerpiąc z mocno nadużytych pokładów cierpliwości, Matka pyta spokojnym tonem:
-co robisz?
Nożyczki nieruchomieją. Dziecko nie podnosząc wzroku odpowiada:
-kocham cię.
-to miło. A poza tym?
-bałagan, ale nie chcę o tym lozmawiać.
Matka wypuszcza ze świstem powietrze.
-no cóż, nie musimy o tym rozmawiać, wystarczy, że to posprzątasz.
Tu w oczy rzuca się ocalały fragment okładki z napisem "sunkowy". 
-o proszę, nowy blok. Nie licz na to, że polecę do sklepu po następny. Możesz rysować na tych...świstkach.
-to nie swistki, to makalon dla lalek.
-a najadły się już?
-chyba tak, mają pełne bzuchy. Glubaśne są.
-świetnie, w takim razie umawiamy się, że ja dokończę obiad, a ty przez ten czas pozbierasz to do worka.
-lepiej nie. Moze ty pozbielas.
-lepiej nie, bo jak ja to pozbieram, to do worka trafią również twoje nożyczki. Tego chcesz?
-nie! Nie wyzucaj mi nozycek! Pospsątam!
Dalsza część opowieści powinna brzmieć: dzieciak pozbierał, matka dokończyła obiad i żyli długo i szczęśliwie. Niestety, takie rzeczy tylko w Erze. Kiedy matka za kilka minut zajrzała do pokoju, do sterty "makalonu" dołączyło pudełko klocków. Autorka tegoż bajzlu produkowała właśnie laurkę na ocalałym fragmencie okładki bloku.
-Heluniu- rzecze Matka Rak i już wiemy, że zła. Normalnie mówi Helka. Helunia jest przed Helenką, znaczy tyle, że idzie wkurw.- co miałaś zrobić?
-aaaaaa, pozbielać to. Zalaz pozbielam, tylko się pobawię.
-nie, teraz pozbierasz, później się pobawisz. Za chwilę obiad, a potem idziesz na zajęcia z panią Nutka. Nie zostawimy takiego bałaganu.
-nie.
-co nie?
-nie pozbielam.
-więc nie pójdziesz na zajęcia. Krótka piłka.
-nie chcę na zajęcia.
-huuuuuuuuuuuuuuuu-matka spuszcza powietrze jak mały parowozik.-Helenko, rozejrzyj się. Jesteś dziewczynką, czy prosiakiem?
-dziescynką. 
-to dlaczego mieszkasz w chlewiku? Taki bajzel, to tylko prosiaki w chlewie mają.
-kwiiii, kwiiii....a hahahahaha! Ale beka!
-Helena!!!
-dooooobla, pospsątam.
-dziękuję, ja wiem, że jesteś mądrą i grzeczną dziewczynką. Zaraz tu zajrzę sprawdzić jak ci idzie-rzekła matka załamującym się ze złości głosem i wyszła pielęgnując w głowie myśli, do których parentingowej blogerce przyznać się nie wypada. Było tam coś o pasku, zamykaniu w łazience i innych torturach. A se chociaż pomyślę, a co!
Kilka minut później Matka Rak interweniowała ponownie. Bez skutku. Udało jej się uzyskać rzucone bez przekonania: jus dobze, pozbielam. Oczywiście, nie pozbierała. Tak samo piętnaście minut później, choć wówczas kobieta była już na skraju załamania nerwowego i dziecko najwidoczniej to wyczuło, bo rzekło: lany boskie, jus pospsątam, nie maltw się mamuś. Mamuś wyszła z pokoju trzęsąc się wewnątrz i na zewnątrz. Usiadła na poduszce i zaczęła próbę medytacji.-wdech...wydech....wdech. Po kilku minutach uszu niedoszłej joginki dobiegł "piskun" zagrany na gitarze elektrycznej. Tego już było za wiele. Matka wparowała do pokoju i od progu rozdarła gębę:
-na litość boską, dziecko!!! Jak ja mam z tobą rozmawiać spokojnie?! W jakim języku mam do ciebie mówić?!!! Cholera jasna, nerwowo nie wytrzymam! Co ty wy....
-No psecies pozbielałam.- rzekła spokojnym tonem córka. Ustroiła się w kapelusz i płaszcz z apaszki. Wybuch matki przerwał jej występ sceniczny dla Pana Brokuła, Żyrafy i obżartych makaronem lalek.
-yyyyy- wybełkotała Matka Rak rozglądając się po pokoju. Ani śladu klocków. Ścinki wyzbierane do plastykowego worka. 
-no, to telas musis mnie pseplosić za ksycenie.