czwartek, 31 lipca 2014

Obrzydliwy proceder: karmienie.

Obrzydzają mnie matki karmiące. Nie poradzę. Zazwyczaj staram się nie komentować, nie wtrącać, nie wlepiać dobrych rad ludziom, którzy o nie nie proszą, tyle, że czasem nie sposób przejść obojętnie obok tego, co robią niektóre mamuśki. No, niech sobie karmią nawet do osiemnastych urodzin pociechy, ale tak, żebym ja mogła zjeść normalny obiad w restauracji! Skąd tyle jadu i braku wyrozumiałości u tolerancyjnej na co dzień Matki Rak? Ano, posłuchajcie...
Siedzę przy stoliku w centrum handlowym. Piętro knajpiane. Chwila podniosła, bo pierwszy posiłek Helki "na mieście". Sprzedają nam certyfikowaną kanapkę bezglutenową. Matka patrzy wykonawczyni na ręce tak, że biedna się trzęsie ze strachu. Wreszcie jest . Wręczam Helce ogromniastą bułę. 
-to moja kamapka? Benlutenoła? -dopytuje dziecko ze zdziwieniem.
-tak, bezpieczna kanapka dla ciebie. Wcinaj!-mówi matka i zabiera się za swoją.
W tym momencie wzrok pada na mamę z dzieckiem siedzących naprzeciw. Stolik oddalony o kilkanaście centymetrów od naszego. Wszystko widzę, wszystko słyszę. Typowa matka karmiąca. Po kilkunastu sekundach odechciewa mi się jeść. No obrzydza mnie i tyle! Chłopiec ma jakieś sześć-siedem lat. A wyrośnięty! Nad podziw. Opowiada o tym, że po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. W tym czasie mama miesza łyżką w miseczce zupy, nabiera potrawę, robi aaaaam, po czym wkłada łyżkę do ust chłopca. Ten otwiera usta i pozwala sobie włożyć zawartość łyżki, ale widocznie coś mu nie pasuje, bo niemal natychmiast...wypycha wszystko językiem na zewnątrz. Nie zadaje sobie nawet trudu, żeby to jakoś złapać, poprostu wypluwa wszystko, a mama łapie to dłonią tuż pod zaplutą brodą i szczebiocze:
-za gorąca? Przepraszam, będę dmuchała!
Żeby nie było, obserwuję to przedstawienie i widzę, że chłopak zdrowy, sprawny. W dodatku po tym co mówi stwierdzam, że elokwentny i mądry na dokładkę. O co więc chodzi? Po jakie licho mama karmi dużego chłopa? A to karmienie trwa dalej. Kilkukrotnie jeszcze chłopiec wypluwa to co mamusia mu "naamcia" do buzi. Wypluwa, bo pietruszka się trafiła, bo ziemniak za duży, wreszcie, bo już nie chce. Matka amcia i cmoka, ojciec patrzy z lekkim obrzydzeniem i zniecierpliwieniem. Matka Rak z bezbrzeżnym zdziwieniem. Rzucam okiem na swoje. No fakt, też może zrobić się niedobrze: udziugdana od ucha do ucha. Rzucik z ogórka na czarnej koszulce, nakruszone, że stado kur by wykarmił, różnica jednak taka, że moje nie ma jeszcze trzech lat. Po tym zdarzeniu zaczęłam zastanawiać się nad kwestią karmienia. I zaczęłam obserwować. W parku: mama karmi cztero - pięcioletniego chłopca kanapką. On stoi jak skazaniec w oczekiwaniu na wyrok,  ona robi mu aaaam. Chłopiec niechętnie otwiera usta. Kiedy czuje, że jedzenie dotarło, zamyka je bez zaciskania szczęki. Mama wyjmuje  umamlaną kanapkę, odgryza to co chłopczyk zaślinił i tak się dzielą do końca. Malec ewidentnie nie ma apetytu na kanapkę, ale mamie to nie przeszkadza.Ona lubi wymamlaną ze śliną.
A ja? Patrzę na Helkę ze współczuciem. Przecież spośród tych dzisiejszych pięcio-sześcio i siedmiolatków będziemy w przyszłości rekrutować zięcia! A jak trafi jej się jakich wyamciany, wypieszczony, do osiemnastki karmiony? Będzie mu kotlety kroić i ziemniaki w zupie gnieść widelcem?


niedziela, 27 lipca 2014

Kronika kryminalna.

Wczorajszej nocy w mieszkaniu przy ulicy Piastowskiej miał miejsce incydent. Wezwano policję. Tzn. incydentem była wizyta policji, innego nie uświadczysz, tacyśmy nudni. Nie było krzyków, awantur pijackich , mordobicia, ani nawet znęcania się psychicznego. Graliśmy sobie w najlepsze w gry planszowe, kiedy nagle zadzwonił dzwonek domofonu.
-pomyłka.-orzekł Rak i wrócił do ustawiania kart na planszy.
Chwilę później dzwonek domofonu zabrzmiał ponownie.
-to nie pomyłka.-stwierdził przytomnie Rak i ruszył tyłek.
Jako że drzwi wejściowe znajdują się tuż pod naszym balkonem, ciekawska matka Rak otworzyła okno balkonowe i poczęła nasłuchiwać:
-policja! Proszę otworzyć!
Tu przed oczyma kobiety pojawiły się najgorsze scenariusze! Może sąsiedzi donieśli, że słychać krzyki dziecka (,,nie lób mi tego"- przy kąpieli, oraz ,,dlacego mi to lobis" przy szczotkowaniu włosów), albo słyszeli jak ustalamy z Rakiem grafik sprzątania łazienki? Tymczasem policjanci wdrapali się na górę. 
-panowie na pewno do nas?-pyta zdziwiony Rak.
-tak, my pod szóstkę.
-a o co chodzi?-wtrąca matka Rak.
- o to, że u was coś z okna poleciało.
-eeee?- inteligentnie dopytuje mamuśka i zastanawia się, czy to możliwe, że podczas wieszania prania strąciła coś z balkonu.
-arbuz.-dodaje policjant.
-arbuz.-powtarza bezmyślnie Rak.
-dostaliśmy zgłoszenie, że z waszego okna, jakaś starsza kobieta zrzuciła arbuza na głowy dzieci grających w piłkę.
Ooooooo nie! No tak to mi jeszcze nikt nie ubliżył! Mają mnie za starą wariatkę rzucającą w dzieci arbuzami! 
-no to jednak jest pomyłka.- silę się na spokój.
-niemożliwe, mamy dokładnie napisane, że pod szóstką.
-ale my tu nie mamy starej kobiety, ani arbuzów, no chyba, że o mnie chodzi.
Policjant przygląda mi się i drapiąc po głowie mówi niepwnie:
-no, chyba nie. Stara, to stara.
Tu rozpoczyna się burza mózgów. No bo co zrobić? Dostał zgłoszenie, że pod szóstką, a pod szóstką tylko my. Drapanie po głowie przybiera na zaciętości, widocznie tak się chłopina skupia. Nagle uchylają się drzwi przeciwległego mieszkania i pojawia się ruda głowa sąsiadki:
-psssssssst! Marek, klatka obok.
No tak! Szóstka jest również w sąsiedniej klatce! 
Sytuacja rozwiązana. Rak zamyka drzwi, obejmuje mnie ramieniem i z dumą w głosie mówi:
-kochanie! Nasza pierwsza interwencja...

wtorek, 22 lipca 2014

Helka performerka.

Czasami patrzę na Helkę i nie mogę się zdecydować: genialne toto, czy zupełnie szalone? A może jedno i drugie? Jeśli tak, to najpewniej zostanie artystką. Skąd w ogóle takie rozważania? Otóż, córka ostatnio zafundowała mi taki oto performance...

Matka Rak siedzi sobie w ostatniej przystani relaksu i świętego spokoju- na sedesie. Jako, że należy do ludzi, którzy wizytę w toalecie traktują jako okazję do samorozwoju, zawsze ma tam ukrytą jakowąś perłę literatury. Tym razem to biografia Balzaca. Siedzi więc sobie kobiecina i poznaje właśnie burzliwy żywot mistrza, kiedy nagle drzwi łazienki uchylają się z cichym skrzypnięciem. W progu staje Helka. W rączkach trzyma matczyne okulary przeciwsłoneczne. Minę ma zaciętą, zdecydowaną, bez śladu uśmiechu.
-załóz!-mówi rozkazującym tonem i wciska mi na oczy okulary-muchy, po czym obraca się na pięcie i wychodzi trzaskając drzwiami.
Siedzę na sedesie w okularach przeciwsłonecznych i biografią w dłoni.
-o co chooo...- nie dane mi dokończy, bowiem w tym momencie gaśnie światło.
Podsumujmy: siedzę na sedesie ze przeciwsłonecznym oksem na oczach i biografią Balzaca w dłoni, zewsząd otaczają mnie egipskie ciemności.
Cichutkie skrzypnięcie, dostrzegam maleńką postać wślizgującą się przez otwarte na moment drzwi. W powietrzy czuć rosnące napięcie. Nagle...słychać KLIK- i zapala się trzymana przez Helkę latarka. Następuje pokaz stroboskopowy. Snop światła tańczy po suficie i po ścianach, a ja dalej siedzę na klopie z książką i w okularach. Jedyna zmiana jest taka, że szczęka opadła mi na pierś i ani myśli wrócić na swoje miejsce. Pokaz kończy się wraz z głośnym helkowym TADAAAAM. Następnie artystka gasi latarkę i wychodzi bez słowa. Po chwili zapala mi światło. Jedyną reakcją na jaką zdobywam się po tym przeżyciu jest cichutkie:
-co to kurwa było?
Jest na sali krytyk sztuki, który mógłby tę kwestię wyjaśnić? ;)

środa, 16 lipca 2014

Przychodzi baba do lekarza...

Matka Rak, jak to matki mają w zwyczaju zwlekała długo. Do lekarza wybiera się od przeszło miesiąca. Decyzję przyspieszyła dokonana dwa dni temu próba samodzielnego zdiagnozowania dolegliwości. Matka diagnozowała się za pomocą Google, a wiadomo przecie, że Google bez względu na to jakie objawy podamy, zawsze diagnozuje tę samą chorobę. Paskudną. Rzuciwszy zatem okiem na to, co wujaszek mi wyświetlił, zamknęłam komputer z mocnym postanowieniem zadbania o siebie. I tak dzisiaj, uzbrojona w kartę dla wybrańców losu (prywatny pakiet medyczny) stanęłam przed drzwiami kliniki. Rano zadzwoniłam żeby się zarejestrować, jednakże pani która odebrała telefon raczyła poinformować, że jak do ogólnego, to mam się nie fatygować, tylko walić jak w dym. No to walę. Pani w recepcji patrzy jak na kosmitkę.
-ale to do południa trzeba było.
-dzwoniłam, powiedziano mi, że godzina nie ma znaczenia. 
-tak, jaaasne. -mówi kobieta.
Teraz to ja patrzę jak na kosmitkę. No baba myśli, że zmyślam! 
-no to ja się dostanę do lekarza, czy nie?
- tak, do dyżurującego.
Pani popatrzyła na moją kartę (tę, co to miała być przepustką do kompetentnej i uprzejmej obsługi) z wyraźną nieufnością. Zadzwoniła w kilka miejsc, wypytała, wreszcie wylegitymowała mnie i zaczęła spisywać formularz. 
-o, pani nie stąd.
-tak, mieszkam tu od przeszło miesiąca.
-a wcześniej? Jakie to województwo?
-pomorskie.
-a jaki numer na receptach tam obowiązuje?
-nie wiem.
-jak to pani nie wie?!
-normalnie, nie wiemy. Żadne z nas nigdy w życiu nie wypisywało recepty.- wtrąca się Rak.
-państwo żartujecie!
-nie proszę pani.
- jedenaście! A opolskie ma na ten przykład osiem!-opryskliwie informuje kobieta.
-aaa...czy ja już mogę do gabinetu? -pytam uprzejmie.Wariatka. Z wariatkami trzeba uprzejmie.
-tak, zaprowadzę panią- mówi łagodnym głosem recepcjonistka i uśmiecha się milutko. Teraz już jestem pewna, że baba szalona.
Wchodzę do gabinetu. Przy biurku siedzi kobieta w sile wieku. No dobra, siłę wieku ma już dawno za sobą. Starowinka siedzi przy biurku. Na drzwiach napisane PEDIATRA. 
-dzień dobry.-mówię. Staruszka milczy. Po chwili odzywa się:
-proszę usiąść!- mówi to takim tonem, jakby mówiła -proszę wyjść!
Siadam lekko zdezorientowana. Opisuję dolegliwości. Kobieta słucha chwilę, wreszcie mi przerywa:
-laryngolog. Wypiszę skierowanie. Pójdzie pani do Iksińsiego, albo Jakiejśtaminnej  na Konopnicką.
-rozumiem. Proszę mi tylko powiedzieć,czy to są publiczne ośrodki zdrowia, prywatne praktyki, czy jakaś placówka współpracująca, ponieważ...
-ja nie muszę pani przyjmować! Jestem lekarzem dużurnym. Pani dolegliwości trwają od miesiąca, nie mają charakteru nagłego! Powinnam odesłać panią tam, gdzie jest pani zapisana!
-??? Ale...ja jeszcze nigdzie...
-za kogo pani mnie ma?! Chyba przychodzi pani do publicznego ośrodka zdrowia, więc ja pani wypisuję skierowanie!
-ale...
-ale dlaczego pani ma do mnie pretensje?!
-ja...jakie pretensje? Ja tylko chcę to zlokalizować.Nie jestem stąd. Łatwiej mi będzie jeśli poda mi pani nazwę placówki. Poza tym, nie mam przy sobie dokumentu ubezpieczenia. I jeszcze chciałabym nie czekać zbyt długo...
-no pani to już mówi taaaakim tonem! 
-jakim tonem? Przecież ja nie mam żadnych pretensji. Chciałam się tylko dokładnie dowiedzieć...
Pani doktor wypisuje skierowani w ciszy. Wreszcie dostaję to, po co przyszłam. Odbieram kartkę i wycofuję się z gabinetu. Tyłem wychodzę, żeby nie pokazywać pani doktor pleców. Ewidentnie szurnięta, z takimi to nigdy nic nie wiadomo, jeszcze by mi skalpel wbiła albo co.
Na parkingu wyjmuję swoją elegancką kartę. Rano przeczytałam na stronie, że to lider prywatnych usług medycznych. Gwarantuje najwyższą jakość, kompetencję, wykwalifikowany personel. Mnie przypadły w udziale dwie wariatki. W dupie z takimi luksusami. Od tej pory chodzę na kasę.

wtorek, 15 lipca 2014

Nieporadnik rodzicielski. Konsekwencja w wychowaniu.

Konsekwencja podstawą dobrego wychowania. Słyszę to na każdym kroku. Na każdym kroku słyszę również opowieści o tym, jakie to trudne. Ostatnio znajomy żalił się: dałem małemu smartfona, bo chciałem wiadomości obejrzeć. Raz mu dałem, a on myśli, że to jego. Tłumaczyłem długo i cierpliwie. Już prawie zrozumiał, ale wówczas dałem mu znowu- jak leciał mecz w telewizji. 
No tak, mamy tu klasyczny przykład braku konsekwencji, który w rezultacie ogłupia dzieciaka. Matka Rak jako ekspertka, uniknęła takich sytuacji. Tak, dobrze czytasz. Nie mam żadnego problemu z konsekwencją. Przykład? Konsekwentnie pozwalam Helce na korzystanie ze smartfona. Przynosi to same korzyści! Po pierwsze:
- skoro można, to rzadko chce. To już tak działa.
- czasami udaje mi się kupić tym gadżetem kilkanaście minut snu. Kilkanaście minut ma znaczenie.
- kiedyś eksploatowałam jeden telefon dwa-trzy lata. Obecnie zmieniam sobie raz do roku. Nie wytrzymują dłużej.
Podobną konsekwencją wykazuję się przy okazji wielu innych sytuacji. Konsekwentnie pozwalam skakać po łóżkach, wspinać się tam, gdzie istnieje niewielkie ryzyko, że Helka obije sobie ryjek, konsekwentnie pozwalam grzebać w moich rzeczach ( te, w których nie pozwalam stoją na szafie), konsekwentnie zezwalam na błotne kąpiele w kałużach, na niespanie, jeśli nie ma ochoty, na niejedzenie obiadu, kiedy nie jest głodna... Długo by wymieniać. Dzięki obranej przeze mnie metodzie, konsekwencja nie jest wcale taka trudna. Oczywiście, istnieją sytuacje, w których czegoś zabraniam, ale dzięki zredukowaniu zakazów do niezbędnego minimum mam niewiele roboty. Najpiękniejsze jest to, że swoje zamiłowanie do konsekwentnego przestrzegania zasad wpoiłam także Helce. Zaobserwować to można, kiedy córka zmienia się w Jęczącego Wyjca w celu wymuszenia na mnie czegokolwiek. Nie mam żadnego problemu, z konsekwentną odmową. Tak nie lubię Jęczącego Wyjca, że wcale nie nastręcza mi trudności robienie mu wbrew. Gdzie tu konsekwencja ze strony Helki- spytacie? Ano, choć jeszcze nigdy niczego w ten sposób nie ugrała, konsekwentnie próbuje!

środa, 9 lipca 2014

Stare, ale jare. Renowatorskie zapędy Matki Rak.

Matce dokucza samotność. Ma wprawdzie Helkę i Raka, ale za to znajomych brak! Jakiś czas temu, zdesperowana bidulka urządziła nawet fejsbukowy casting na koleżankę. I co? Nikt z szanownych Państwa nie wyraził chęci umówienia się na kawę i ploty z matką Rak. Bolało, ale nie jesteśmy tu przecież po to, aby posypywać solą świeże rany. Starałam się po tej klęsce żyć dalej. Jak widać udaje się. Mało tego, znalazłam sobie hobby- renowację mebli! Tak, siedzę sobie wieczorami i odnawiam wszystko co wpadnie mi w ręce. Machnęłam tym sposobem taboret, komodę, stolik i żyrandol. Aaaaa zapomniałabym- jeszcze obrazek!
A teraz garść porad dla początkujących. Jako że param się renowacją od zeszłego tygodnia, śmiało mogę nazwać się profesjonalistką. Sprzęty, które poddaje zabiegom muszą spełniać pewne kryteria. Po pierwsze, powinny być niepotrzebne-jeśli nie wyjdzie, nie będzie szkoda wyrzucić. Po drugie- powinny być antyczne- preferowana epoka: wczesny Gierek. Dlaczego akurat ta? Ponieważ meble z tego okresu są tak brzydkie, że cokolwiek z nimi zrobimy będzie już tylko lepiej. Po trzecie-należy zaopatrzyć się w profesjonalny sprzęt w sklepie dla artystów ( w moim przypadku w Castoramie). I co? Do dzieła:

 Okrągły stolik na kurzej łapce został zmieniony w...


  ... okrągły stolik na kurzej łapce. Tyle, że oliwkowy z ludowym akcentem.



Na drugi ogień poszła komoda. Mebel szlachetny, zdaje się, że z płyty wiórowej i foliowej okleiny. Niegdyś biały. Zanim przypadł mi w udziale: odrapany, pożółkły i w sam raz na śmietnik. Zdjęcie ,,przed" wykonałam już po rozłożeniu grata:


Po zakończonym procesie renowacji ( znowu oliwka plus donatanowski wzorek):


Jeszcze rzucik z góry:

 
 Na koniec Matrioszka:

Tak, wiem, że krzywa, ale wierzcie mi, lepsza niż poprzednie dzieło. Oryginalnie był to bowiem antyk pochodzący z Zkładu Produkcji Ram w Chojnicach ( 1982 rok) i noszący nazwę Dziewczynka z kotkiem. Znalazłam toto przy okazji wyrzucania śmieci. Stało oparte o kontener. Widocznie sąsiad robił porządek w piwnicy.
Tadaaaam! To tyle. Jeśli prędko nie znajdę koleżanek, odnowię front kamienicy, albo będę malować obrazki na kaflach chodnikowych. Zaczynam żałować, że pozbyliśmy się meblościanki na wysoki połysk. Miałabym roboty na całą zimę. Czy moje meble zrobiły się przez moje zabiegi ładne? Niekoniecznie, są jednak oryginalne, a to zawsze lepiej niż po prostu brzydkie.
 



piątek, 4 lipca 2014

Obalamy mity: seks po porodzie.


Seks po porodzie jest jak życie po życiu- część ludzi twierdzi, że nie istnieje. W powszechnej opinii fakt, iż przez drogi rodne kobiety przepchnięto trzykilogramową istotę wystarcza, aby zdyskwalifikować biedną niewiastę z dalszego...nazwijmy to ...użytku (?). Nie będę zagłębiać się tu w szczegóły , jednak zaznaczam, że nieprawdą jest, jakoby kobieta po porodzie naturalnym nadawała się już tylko jako wyzwanie dla grotołaza. Skoro w ten delikatny i zawoalowany sposób wyjaśniliśmy kwestie czysto techniczne, zajmiemy się kolejnymi zagadnieniami:
Mit 1: Po porodzie rodzice tracą zainteresowanie seksem.
Nieprawda! Po prostu, seks jest mniej fajny niż spanie. Normalnie człowiek nie zdaje sobie  z tego sprawy, ale kiedy przychodzi w życiu  okres permanentnego niewyspania, sprawy nabierają właściwej rangi. Dla zobrazowania mojej tezy przedstawię hipotetyczną sytuację: nie jesz od tygodnia. Głód przewierca Twoje trzewia. I dostajesz wybór-seks, albo bułka z szynką. Co wybierasz? No właśnie. Tak jest ze spaniem u rodziców niemowlaków.
Mit 2: Dziecko zabija namiętność.
Bzdura! Człowiek przypomina sobie czasy szaleńczej młodości! Jako, że nie może wtedy kiedy chce, stara się chcieć, kiedy może. Przed laty takimi okolicznościami była wolna chata, tudzież krzak, w obecnej sytuacji - drzemka dzieciaka, lub spacer z babcią. Może być coś romantyczniejszego? Nagle czujesz się jak młodzik, który szuka miejsca do ....no ....tego. Pikanterii dodaje fakt, że zawsze możesz zostać nakryty!
Mit 3: Młodzi rodzice stronią od nowości i gadżetów.
Znowu przykład: dzieciak zasnął. Masz przed sobą chwilę spokoju. Ta chwila nie jest stałą jednostką czasu- bywa, że trwa półtorej godziny, bywa, że piętnaście minut. Lecisz zatem do sypialni w szale uniesienia ( cichym szale- żeby dzieciaka nie obudzić), rzucasz się na łóżko w porywie namiętności i ....czujesz TO! Wijesz się krzycząc... właśnie złamałaś kręgosłup. TO okazało się być zielonym traktorkiem z fiszerprajsa, który wbił ci się w plecy podczas seksownego rzutu na wyro. Wniosek? Sypialnie młodych rodziców pełne są gadżetów i zabaweczek urozmaicających pożycie.
CDN.