czwartek, 2 stycznia 2014

Epitafium

Widziałam z bliska koniec świata. Cudzego świata. Otrząsnąć się z tego ciężko nawet gapiowi. Zwłaszcza takiemu, na którego czeka w domu dziecko. Kiedy na powitanie usłyszałam helkowe- mamo, koam cię, poczułam samolubną radość. I choć kilka chwil później śpiewałyśmy wesołe piosenki, moje myśli uparcie wracały do małej trumienki, małego krzyża i wielkiej pustki.

Kiedy umiera dziecko, to tak jakby umarł świat. 
Blask słońca staje się posępną poświatą. Powietrze, ciężkie od rozpaczy zatruwa umysły strachem i beznadzieją. Ziemiste twarze, pełne bezdusznej chwilowej litości, ręce ściskające wiązanki, oderwane od skrobania ziemniaków na obiad.
Kiedy umiera dziecko, to tak jakby umarł Bóg.
Bo czymże jest wieczne zbawienie w obliczu pustego lóżeczka? 
Kiedy umiera dziecko, to tak jakby umarł czas.
Tak jakby umarła radość.
Jakby umarł sens.
A potem ty, gap, obserwator tego końca świata, wracasz do domu. Małe ramiona otaczają twoją szyje. Drobne ciałko wtulone w pierś. Pieszczotliwe słówka szeptane do ucha. W jednej chwili serce znów zaczyna bić. W błyszczących oczach twojego Świata, Kosmosu, Wszystkiego- odnajdujesz na nowo radość, piękno i sens. I Boga. Przecież musi być, skoro istnieje ona. Okrutna ulga przewierca duszę. Jak dobrze, że to nie ja. Maleńka mogiłka wydaje się być odległym wspomnieniem. Trzeba ją wyrzucić z serca i pamięci jak najszybciej. Żeby nie zwariować.
A co  dla tych, którzy wrócą do cichego domu? Których serca wyrwano z piersi i zamknięto w drewnianej skrzynce? Którzy zmierzyć się muszą z widokiem porzuconego misia? Co dla tych, którzy znajdą w praniu malutką skarpetkę nie do pary, ale nie znajdą już stopy, na którą pasuje? Dla nich jest obietnica przyszłego ukojenia. Bo nic nie trwa wiecznie. Każda przepaść ma swoje dno. Każda rozpacz ma swój kres. Tak mówią psycholodzy.

8 komentarzy:

  1. Jezuuu, co się stało? Dlaczego tak pesymistycznie? Coś złego?

    Ja będąc z Cali w szpitalu naoglądałam się śmierci. Śmierci małych niewinnych dzieci, które przed śmiercią długo cierpiały. Naoglądałam się rozpaczy rodziców, ich złości, bezradności, smutku.
    Sama rozpaczałam, bo przecież widywałam te dzieciaki każdego dnia, przez kilka miesięcy pobytu w szpitalu. Wszyscy byliśmy jedną wielką "nowotworową" rodziną. Do dziś męczą mnie w nocy koszmary. Nie raz w wyobraźni słyszę krzyki i płacze tych małych biednych istnień. Czasem boję się, że nigdy się od tego nie uwolnię, a przecież byłam tylko "obserwatorem", nie znałam wcześniej tych dzieci, a po wyjściu ze szpitala nigdy więcej nie spotkam ich rodziców. Jednak myślę o nich cały czas.
    Dlatego nie wierzę, że można tak po prostu zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju mamo Helowa co się stało??Najgorsza dla mnie jest smierć dzieci i powiem ci tylko tyle-ze gdyby moja ćóreczka odeszła to bym chyba zgłupiała(wiecej dzieci nie mam).

    OdpowiedzUsuń
  3. Spokojnie dziewczyny, przecież piszę, że gapiem byłam i tyle. U nas wszystko dobrze, o nas się nie martwcie. Po prostu ciężko widzieć i przemilczeć. Pożegnałam dziecko-obce. Mimo to, jestem wstrząśnięta. I nawet nie próbuję zgadywać, co czuje ktoś, kto zaznał takiej straty.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie potrafię sobie wyobrazić tego uczucia... to chyba najgorsza rzecz jaka może się człowiekowi przytrafić - stracić swoje dziecko...

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciężki temat,ale niestety istniejący.

    OdpowiedzUsuń
  6. nawet sobie tego nie wyobrażam.
    wycisnęłaś łzę z mojego oka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uczucie jakie musi towarzyszyć rodzicom po stracie dziecka nie mieści się w mojej małej wyobraźni. Ja do takiego domu bym chyba już nie wróciła...

    OdpowiedzUsuń
  8. na blog trafiłam przez przypadek...
    na post trafiłam przez przypadek...
    siedze i rycze...
    a ja sie złoszcze na mojego Krasnoluda bo mi nie daje spać po nocach:/
    umarłabym razem z nim.
    nie można przecież życ bez serca...

    OdpowiedzUsuń