sobota, 14 grudnia 2013

Sklepowa apokalipsa.

O ludziach, którzy w łikend wybierają się z dwulatkiem do zatłoczonego centrum handlowego mam sprecyzowane zdanie. Naiwne głąby, albo kamikadze. Ja  jestem naiwnym głąbem, Rak kamikadze. Żeśmy się wybrali na zakupy. Z Helką. Wizyty w świątyniach rozpusty,  elegancko zwanymi GALERIAMI staramy się ograniczać do minimum, jednak od czasu do czasu trzeba. Dramat rozpoczął się mniej więcej pięć minut po wyjeździe z podwórka. Po uroczystym odśpiewaniu pieśni o biedronce, co to nie ma ogonka,  mój ósmy cud świata zaczął wyłazić z fotelika, ślinić kurtkę i drzeć gębę:
- łeeeee...aaaaaa....nie cem! Kela nie cem!
Po kilku minutach spędzonych na próbie dowiedzenia się, co wzburzyło nerwy rozpieszczonego dzieciaka, pytam Raka:
- przypomnij mi, dlaczego uznaliśmy, że tym razem będzie inaczej niż zwykle? Dlaczego ona siedzi tu z nami?
- nie mieliśmy wyboru. -oznajmił z kamienną twarzą.
Tak. Nie mieliśmy komu podrzucić. Tak jak wtedy, kiedy obiecaliśmy sobie, że dopóki nie ukończy szesnastu lat nie zobaczy sklepu innego niż spożywczak po drugiej stronie ulicy. Wtedy okradła stoisko ze spinkami. Dwa razy. Włączała alarmy w sklepach, próbując wyrzucać towar za bramkę. Bujała się na wieszakach, uciekała, chciała potłuc akwarium, darła się niemiłosiernie, wspinała na wszytko co mijaliśmy. Żeby ją przekupić zainwestowaliśmy w samochodzik z koszykiem. Osiągnęliśmy tylko tyle, że oprócz taszczenia toreb z lekami i jedzeniem oraz zakupami, musieliśmy jeszce taszczyć ten przeklęty wózek. I ganiać dzieciaka. Wtedy to zapadła decyzja o nie zabieraniu jej do wielkich sklepów. Jakieś dwa miesiące później uznaliśmy, że może już wyrosła z głupoty. Przeżyliśmy powtórkę z rozrywki. Plus obsikane spodnie i czerwony sznurek. Wymyśliła sobie zabawę, polegającą na tym, że ... prowadzę ją na sznurku. Dawała mi do ręki koniec zdobytej nie wiadomo skąd (ukradła?!) linki, chwytała drugi koniec i wlokąc się za mą szarpała i wrzeszczała:
-puciaj! Ondaj, to moje! Puuuuć mnie! Ondawaj!
Oczywiście, nie mogłam puścić, bo wtedy przyłaziła i ponownie wręczała mi to dziadostwo. Ludzie patrzyli na mnie podejrzliwie, a ona miała świetną zabawę. Jakaś pani ze zmieszaną miną rzekła:
-ale mama znalazła sposób! Na sznurku dziecko ciągać! Pomyślałam wtedy, że to niezła myśl. Dodać jeszcze trza, że  wtrąca mi się  gówniara w rozmowy! Kobieta ze rajstopianego stoiska pyta: 
-mam dać grubsze- sześćdziesiątki, czy czterdziestki mogą być?
- taaak! Dziestki mogą być! Tak!- drze się klientka od siedmiu boleści.
Jako, że byłam już zła, wzięłam sześćdziesiątki, nie będzie mi gnojek rządził! Takem się zemściła.
Ponownie zapadła decyzja o nie zabieraniu stwora na zakupy. 
Dzisiaj rano postanowiliśmy dać jej ostatnią szansę. Na początek awantura na stacji paliw. Rak poszedł zapłacić za benzynę. Sam. A Helka uznawszy, że poszedł do sklepu bez niej, postanowiła zapluć się zapłakać do granic możliwości. Po przekroczeniu bramy do świata radosnej niepohamowanej konsumpcji, stanęliśmy jak wryci. Powietrze wibrowało bowiem od wrzasku małej dziewczynki. Darła się jak zwierze jakieś, nie dziecko. Zmęczony ojciec wynosił ją na rękach, a ludzie się gapili z niedowierzaniem. Skąd w tym dzieciątku drobnym taki przerażający głos! My też gapiliśmy się niegrzecznie. Z myślą, że będziemy następni. Na szczęście Helka nie wzięła udziału w koncercie, dostała za to małpiego rozumu na widok świątecznych dekoracji. To było urocze, przez pierwsze piętnaście minut. Musieliśmy obejść po dwadzieścia razy każdą choinkę w centrum. A ona ( Helka, nie choinka) skakała jak dzikus i darła się:
- oooo koinka Keli! O, mamo, to je bomka! O mamo, jeden, dwa tsy, tely, osiem, dziejenć, dziejeeeeść!
Po godzinie spędzonej na kontemplowaniu każdej z szesnastu tysięcy tandetnych bombek, zrozumiałam dlaczego niektórzy  ludzie  nienawidzą świąt. Potem trzeba było posiedzieć w każdej mechanicznej pierdole. Tu samochodzik, tam słonik, dalej karuzelka. Dobrze, że nie zależy jej tak bardzo na tym, żeby to dziadostwo uruchamiać, bo puściłaby mnie z torbami, zanim jeszcze zaczęły się zakupy właściwe. Podczas zakupów w markecie unieruchomiliśmy ją w wózku. Wydawało nam się, że tym sposobem niczego nie zniszczy i nie ukradnie. Poszło gładko. Przy kasie okazało się, że trzyma w łapach książkę o myszce Mickey. Nie wiemy kiedy i jakim cudem ją zwędziła, ale trzeba było zapłacić. Wizyta w empiku trwała trzy minuty, bo gnom zdejmował towar z półek i układał na podłodze. Zostawiłyśmy Raka, żeby mógł poudawać, że wcale nie kupuje dla mnie książki i poszłyśmy dalej. Nieopatrznie palnęłam:
-poszukamy prezentu dla taty. 
-Kela kuka penentów taty! Kela taty da penenty!
Nawet nie próbowałam. I tak by wydała. A jeszcze w zeszłym roku tak ładnie dochowywała tajemnic! 
Postanowiliśmy zakończyć tę farsę. Poinformowałam Helkę, że już wychodzimy, a wtedy córka przypomniała sobie zwroty grzecznościowe, które jej zawzięcie wpajam. Postanowiła pożegnać się z każdym mijanym człowiekiem:
- dziedzienia pan! Dziedzienia pani! Papa!
...oraz nie człowiekiem:
-dziedzienia koinko! dziedzienia bomko!
Reasumując:
-zmęczona jestem, jak koń po westernie,
-nadal nie mam prezentu dla Raka,
- nie kupiłam tego, co zaplanowałam, mam za to na stanie tekturową szopkę, książkę o myszce Mickey i naklejki.
 Nienawidzę zakupów. I nigdy więcej nie zabiorę Helki do centrum handlowego. NIGDY!



13 komentarzy:

  1. znam to ja, dlatego Mała jeźdź z nami tylko przy wysokiej konieczności,bo nie ma babci wolnej. Inaczej zostaje wdomu. Koniec. Bo ja tego nerwowo nie wytrzymiem. Bombek nie wita, za sznurek nie każe się prowadzać ale robi ogólna rozpierduchę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś myślałam, że okropnie robić zakupy z dzieckiem, które wymusza kupno zabawki darciem gęby. Moje ma w tyłku kupowanie zabawek. Teoretycznie jest grzeczne. No, czasem kradnie, ale mniej niż kiedyś...

      Usuń
    2. Moja tez nie wymusza. Moja po prostu lubi btc w centrum uwagi:p

      Usuń
  2. Ja już też odpuszczam zakupy z moją córeczką .... niektóre dzieci się nadają - nie znam takich osobiście - moje się nie nadaje '' mama , mama, mamo '' to na ziemie a to na ręce , a idź pan w ch...
    może dokładnie - jak skończy 16 lat to pojedzie ze mną na zakupy ;-)

    zapraszam do siebie - http://wikimiki2013.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba my nie mamy cierpliwości. Bo co złego w tym, że dzieciak ciekawski i ruchliwy?;)

      Usuń
  3. My także sie wybralismy na zakupy .Już w Auchan ,gdzie ludzi było chyba z milion .miałam dosyc ...Jednak po tym jak nasza córa prawie potłukła chyba z 5 perfum po 200-300zl (musiała przeciez powachać kazdy osobiscie )stwierdzililismy ,że wracamy do domu i wrócimy bez niej:d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest kusząca myśl. Podrzucić do kącika zabaw i wrócić do domu;D

      Usuń
  4. ja będę potrzebowała rozrywki zabiorę się z wami na zakupy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam! Tylko zażyj najpierw coś na uspokojenie:)

      Usuń
  5. U nas na razie działa sposób: wręczyć pannie bułkę do ręki, wtedy i grzecznie usiedzi w wózku sklepowym i ganiać bardzo nie chce. Ale od tego stała się ostatnio maniaczką bułkową. I jak tylko słyszy, że idziemy do sklepu, to jest "buka! trzymać!".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy sposób jest dobry! Trzeba się tylko sprężyć i skończyć zakupy, zanim się bułka skończy:)

      Usuń
  6. Dziś byliśmy. Śpiewała na cały market i wzbudzała ogólny zachwyt przechodniów! ma 7 msc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Denerwujące, acz urocze działania dzieci zwykle zachwycają przechodniów. Wiadomo jak to jest: ludzi cieszy cudze nieszczęście;)

      Usuń