poniedziałek, 3 lutego 2014

Powrót taty.

Wszystko sobie dokładnie zaplanowałam. Miałam na to dwa tygodnie, więc wizyta męża została zorganizowana perfekcyjnie. A miało być tak...
W piątkowy wieczór rozlega się dzwonek do drzwi. Helka, wykąpana już i ubrana w piżamkę biegnie przywitać się z tatą. Niesie mu pięknie zapakowany prezent. Matka (czyli, że ja) smuklejsza o jakieś półtora kilograma (tęsknota odchudza) również biegnie przywitać się z mężem. Zatrzymajmy się przez chwilę przy postaci matki. Nie sposób bowiem nie zauważyć, że wygląda OSZAŁAMIAJĄCO! Pięknie ułożone włosy, delikatny makijaż, dopracowany manikiur, skromna lecz wyjątkowo zgrabna sukienka. Na stole lekka kolacja i świece. Dom lśniący czystością, że klękajcie narody!  Przystojny i stęskniony mąż wyjmuje z torby butelkę dobrego wina plus pudełko z napisem Apart (przyznaję, nieco popłynęłam). Dzieciak, którego przewidująca mamusia zapakowała zawczasu w piżamę, po krótkiej ekscytacji idzie grzecznie spać. A rodzice? Kolacja, wino, świece. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.
Jak się zapewne słusznie domyślacie, rzeczywistość nieco odbiegła od wyobrażeń. Wszystko przez łikend u gagi. Zaczął się w piątek 24 i przedłużył do piątku 31.Nie zdążyłam. Po pierwsze dom niezupełnie lśnił. Lśniło za to-piękną zieloną pleśnią obrane jabłko, które Helka porzuciła w swoim pokoju, a matka przeoczyła podczas pakowania. Lekka kolacja okazała się być tłustym cannelloni z mięchem. Co prawda zanim pojechałam na zakupy zrobiłam sobie listę. Zostawiłam ją jednak (jak zwykle) na stole, więc połowy składników na zaplanowaną kolację po prostu nie kupiłam. Ponętna małżonka okazała się jakieś dwa kilo cięższa niż ta, którą Rak zostawiał. Ubrana w dres z rozepchanymi kolanami i upapraną bezglutenową mąką bokserkę ( bananowe ciasto dla Helki). Jak widać samo tęsknienie nie jest skuteczną dietą odchudzającą. Zapewne muszę wyrzuć z menu wieczorne czipsiki i czekoladowe ciastka. Aaaa, no i kiedy "perfekcyjna pani domu" otworzyła drzwi ukazał się jej oczom wymęczony i wyświechtany (chudszy o dobre półtora kilograma) biedak. Nie dosyć, że nie wyglądał jak filmowy amant, to nie przywiózł nie tylko pudełka z Aparta (Apartu?), ale nawet wina. Oczywiście dzieciak ubrany w piżamkę  ani myślał spać.
Romantyczne nastawienie spowodowane rozłąką dość szybko ustąpiło miejsca prozie życia. Pierwsza "spina" nastąpiła nazajutrz rano. Do wieczora były jeszcze ze dwie. Następnego dnia znaleźliśmy w planie dnia miejsce na regularną awanturkę. Ostatnia burzliwa wymiana poglądów miała miejsce wieczorem-poszło o papier toaletowy. Nie pytajcie.
Kiedy w środku nocy zamknęłam za nim drzwi, poczułam...narastającą tęsknotę. Niemal z miejsca mój mózg zaczął planować kolejną wizytę Raka w domu. Tym razem się przyłożę. Wszystko pójdzie jak z płatka, bo mam już doświadczenie. Ponad to, ustaliliśmy z małżonkiem, że prezenty będzie mi kupował w sklepie monopolowym, a więc zawsze trafi.  Będzie dobrze, jeszcze tylko dwa tygodnie...

3 komentarze:

  1. następnym razem będzie lepiej;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Buhaha :D A uwierzysz że u mnie jest podobnie jak witam małża po 2mc rozłąki? :> Czasem nóg nie zdążę ogolić o innych bajerach nie wspomnę a awantura jest zanim dotrzemy do łóżka wieczorem :D Nie mniej jednak trzymam kciuki za kolejne podejście ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No jak bym czytała o sobie! :) Zawsze ambitne plany, a rzeczywistość sama scenariusz pisze! Ale jaka jest wtedy moja frustracja, kiedy coś nie wyjdzie! Ty i tak to dzielnie znosisz! :D A o pudełeczkach z Apartu to już nie śmiem marzyć nawet... :)

    OdpowiedzUsuń