Starałam się. Nie gderałam, nie darłam gęby, nie trułam, nie rzucałam chmurnych spojrzeń. Rozmawiałam, tłumaczyłam, wspierałam, próbowałam zrozumieć. Nie opłaca się. Ale, wróćmy do początku...
Pamiętacie skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju- będzie pan zadowolooony? Mniej więcej w te deseń Rak zapewniał mnie, że mieszkanie które dla nas wynajął spełni moje oczekiwania. Wiem, wynajęcie mieszkania bez uprzedniego obejrzenia zakrawa na pewną lekkomyślność (zwłaszcza, jeśli polega się na opinii chłopa), ale przebycie 600 kilometrów tylko po to, żeby je obejrzeć nie wchodziło w rachubę. Zaufałam mężowi. Jak reklamował swój wybór? Już mówię:
-przestronne,
-fajny układ,
-wyposażona kuchnia,
-nowe podłogi i drzwi,
-spokojna okolica,
-świetna lokalizacja.
-wystarczy pomalować! Wybierz farby, a ja zrobię to zanim przyjedziecie.
Matka wybrała zatem farby, zamówiła łóżko dla Heli, zaplanowała zakupy. Kiedy wreszcie nadszedł czas wyjazdu upewniała się jeszcze, ale Rak wciąż powtarzał swoje "będzie pan zadowoloooony!". Ostatnie słowa przed podróżą nie zawierały żadnej ukrytej groźby: pamiętaj o roztoczach! Hela nie może wejść do mieszkania pełnego kurzu.
-spokojnie, wszystkim się zajmę.
Się kurna zajął! Ostatni tydzień przed naszą przeprowadzką nie miał nawet czasu ze mną rozmawiać. Kiedy dzwoniłam, słyszałam tylko: maluję, sprzątam, układam, rozpakowuję. W świetle wszystkiego co słyszałam i widziałam na zdjęciach miałam określoną wizję tego, co zastanę. Nie spodziewałam się luksusowego apartamentu, ale tego co zastałam, kiedy po ośmiu godzinach podróży stanęłam w progu- też nie. O czym Rak zapomniał powiedzieć?
-o kolekcji antyków "wczesny Gierek",
-o tym, że nie pomalował nawet połowy,
-o tym, że poprzedni lokator ubzdurał sobie aksamitny brąz na ścianach dużego pokoju, tyle, że zapału wystarczyło mu na upaskudzenie ( bo pomalowane to to nie jest) dwóch ścian i kawałka trzeciej,
-o tym, że skórzana kanapa, która na zdjęciach prezentowała się naprawdę świetnie, jest w istocie połamanym gratem z odrapanymi bokami i wytarciami ( coś tam wspominał o "spękanej fakturze" , dowcipniś),
-wreszcie o tym, że malowanie, sprzątanie, rozpakowywanie i układanie uskuteczniał w jakimś innym miejscu. Z pewnością nie tam, gdzie powinien.
Mieszkanie do którego trafiłam nie nosiło choćby śladu tychże zabiegów, za to stanowiło idealne środowisko, aby kurz wytworzył inteligentne formy życia. Koty...nie, TYGRYSY kurzowe uciekały spod stóp. Stadnie. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie jestem jakąś super wymagającą babą, ja tylko chciałam szczerości. Gdyby od razu powiedział, że to co zastanę to syf, kiła i mogiła, nie miałabym pretensji. Przygotowałabym się. A on uparcie twierdził, że czekają na mnie cud, miód i orzeszki! Orzeszków nie było, ale miodem ktoś chyba wysmarował podłogi- tak się kleiły. Byłam zła, rozczarowana i zmęczona. Szczęściem, była ze mną Gaga, która widząc moją minę powtarzała w kółko: będzie dobrze, posprzątamy tu jutro, Rak skończy malowanie, zobacz, drzwi i podłogi są fajne... . Nie pękłam, nie wściekłam się. Pytam tylko spokojnie małżonka:
-widzisz ile tu jest brudu i kurzu? Zapomniałeś, że Helka jest uczulona na roztocza? Obiecałeś, że się tym zajmiesz.
-yyy...no ja poodkurzałem u niej w pokoju...
- i uważasz, że kurz z reszty mieszkania zrozumie i uszanuje fakt, że nasze dziecko jest na niego uczulone? Załatwiłeś z roztoczami, że nie przestąpią progu?
-yyy...
-a rower? Stoi na środku salonu.
-nie ma gdzie go schować.
-piwnicy nie ma?
-nie ma...
-ta wersalka z pokoju Heli. Musi zniknąć. To rezerwat dla roztoczy. Niech zostanie, dopóki jest Gaga.
-dobrze, zajmę się tym.
Gaga została na tydzień. Posprzątałyśmy. Ogarnęłyśmy Helkowy pokój. Pojechała. Nadal nie przybrałam roszczeniowo-zołzowatej postawy. Starałam się. Minął tydzień, pod koniec drugiego zaczęłam się niecierpliwić. Wreszcie się poddałam. Zołza wzięła górę. I co? W ciągu jednego dnia zniknęła rozklekotana wersalka, znalazła się również piwnica ( jednak była!), z mieszkania zniknęły niepotrzebe klamoty. Gospodarz okazał się naprawdę miłym człowiekiem, który z zabraniem gratów nie ociągał się ani chwili ( Rak wróżył, że zajmie to "pewnie z tydzień"). Uspokoiłam się nieco i postanowiłam wrócić do cywilizowanej formy małżeńskich pertraktacji. Malowanie nie posunęło się ani o centymetr, od kiedy się tu wprowadziłyśmy. Minął trzeci tydzień- byłam miła. Nic. Wreszcie pytam:
-nie widzisz potrzeby skończenia malowania, prawda?
-no nie wiem...
- a widzisz potrzebę dobrych relacji między nami? Czy dopóki nie zacznę dręczyć cię wymówkami, dopóki nie będę cię witała awanturą, dopóki nie pokażę jaka potrafię być wredna- nie dotkniesz pędzla? Wybierz sam, jak to załatwimy.
Tego samego wieczoru Rak rozłożył folie, pędzle i wałki.
Całą współczesną psychologię z jej partnerstwem, rozmowami, tłumaczeniem i całą resztą pierdzielenia- mam w głębokim poważaniu. Nie da się. Próbowałam. Natura wyposażyła nas w broń potężną i skuteczną. Gderanie, czepianie, darcie gęby i narzekanie, to nasza oręż! Odpowiednio użyta wykazuję zaskakującą skuteczność. Nie trzeba jej nawet uruchamiać, wystarczy przypomnieć delikwentowi, że mamy ją na wyposażeniu. Zamierzam użyć jej niebawem. Nadal nie mamy mebli, a Rakowi ten fakt zdaje się obojętnieć- każdego dnia mocniej. Dam znać, jak mi poszło;)
Na ojca mojej córki, który ojcem jest tylko na papierze tzn. akcie urodzenia ani prośbą, ani groźbą nic nie dało się wyegzekwować. Pewnie dlatego już nie jesteśmy razem buehehehe.
OdpowiedzUsuńNo fakt, trafiają się i takie zatwardziałe osobniki, ale na nich to szkoda trwonić oręża;)
UsuńZgadzam się, tylko czasami musi duuuużo czasu upłynąć zanim "pójdzie po rozum do głowy" :-)
UsuńŻyczę samych zwycięskich potyczek z mężem w kwestii stworzenia przytulnego gniazdka dla Waszej trójki.
Zaczynam się bać tego co mnie czeka po 12h podróży do obcego kraju... Ostatnim razem dziecko spało z nogami na mojej twarzy pół nocy, po tym jak małż nie zmierzył materaca do jej "nowego" łóżeczka i ten co przywieźliśmy ee yyy był za mały! Teraz chłop mi właśnie wraca, ma mnie zabrać do ekstra chałupy z nową kuchnią ( kupował 3 tygodnie) której do końca nie skończył podłączać! Ba! Mam śliwkową ścianę której jeszcze nie widziałam a już nienawidzę bo bazgroły się nie zamalowały i po obiecanej bieli niema śladu.. Łeeee... Łączę się w bólu...
OdpowiedzUsuńhahah zgadzam sie toba w 100%.Ilekroć staram sie w sposob cywilizowany (czytaj delikatny,kobiecy itp)cos wymóc na moim męzu to moge czekac ,czekac i czekac.Wystarczy jednak rozdarta geba,kwasna mina atak wredoty do potęgi entej-od razu jest w stanie wszystko zrobić,załatwic ,skonczyc:D
OdpowiedzUsuńEch... no bo to są mężczyźni. Każda, która ma jeden jego egzemplarz w posiadaniu, wie, że trzeba go pilnować jak małe dziecko.
OdpowiedzUsuńWszystko się zgadza. Wszystko. Z tym tylko, że mój egzemplarz jest ponadprzeciętny i wyczuwa momenty, kiedy zamierzam manipulować. Muszę nad tym popracować, bo efekt jest taki, że większość rzeczy robię sama, bo inaczej się nie doczekam. A teraz wydałam na świat syna i nad nim, póki co, mam władzę :D Jak urośnie to jakaś inna kobieta będzie się z nim użerać :D
OdpowiedzUsuńHehehe, ja nieustannie walczę z gderliwością i czepialstwem, ale niestety to działa najlepiej. Żadne tam prośby ani głaskanie po główce. A co do syna- bez względu na to, jak go wychowasz, kiedyś jakaś baba stwierdzi, że zrobiłaś to źle;)
Usuńmatka natura rączek nie dała, żeby się samemu za coś wziąć? ZAPEWNIAM CIĘ, że Twoja postawa nie zachęca nikogo do zrobienia czegoś dla Ciebie. Musisz być piękną kobietą albo mieć na Niego jakieś haki, że w ogóle jeszcze z Tobą wytrzymuje :/ ale choćbyś była Angeliną Jolie to ja bym nie dał rady...
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten komentarz. Przez chwilę myślałam, że jestem za mało kontrowersyjna, aby dostawać nieprzyjemne anonimy, a tu się okazuje, że nie;) A teraz poważnie: nie żałuj mojego męża, bo nie masz powodów. Serio. Nie wiem jakim cudem wyczytałeś tu, że "za nic się nie biorę" albo coś nie tak z moimi rączkami. To tak nie działa. Związki oparte na urodzie ( choćby Angelinowej) też nie działają. A o tych opartych a "hakach" się nie wypowiadam, bo nawet nie potrafię sobie wyobrazić co trzeba by było "mieć na kogoś", żeby go zmuszać do wspólnego życia;) Powyższy tekst natomiast musisz traktować jak wszystko na tym blogu: z przymrużeniem oka. Pozdrawiam:)
Usuń