Południe, Ocean Spokojny. Niewielka tratwa dryfuje wśród fal. Samotny rozbitek co chwila zarzuca grającą wędkę i wyławia plastykowe ryby. Tratwa dopływa właśnie w pobliże kanapy, kiedy nagle daje się słyszeć entuzjastyczny okrzyk:
-pajontek! Mamo, zobac to jest pajontek! Malutki, gidzis go? On sobie idzie!
Zaczynam się pocić. Nie mogę zareagować panicznie, bo nie chcę przekazywać dzieciakowi swoich fobii. Wystarczy jedna wariatka w domu!
-mamo, choć zobacyć!
Podchodzę. Kieruję wzrok w kierunku wskazanym przez helkowy paluch. Jest, widzę go. Bydle ma jakieś pół centymetra. Skręca mnie z obrzydzenia, ale mówię:
-faktycznie, to malutki pajączek. Fajny.
-wyzucimy go na dwól, niech idzie do swojego domku.
-tak, skarbie-mówię, a włoski na całym ciele stają mi dęba. Kolejny rzut oka na włochate monstrum przyprawia mnie o dreszcze. Pierwszy plan który przychodzi mi do głowy wygląda następująco: wyekspediuję Helkę do jej pokoju, schowam się za kanapą i będę rzucała kapciami. Kiedyś trafię. Jak wreszcie się uda, wciągnę obmierzłe truchełko za pomocą odkurzacza i wułala! Nie ma ciała, nie ma zbrodni.
-Heluniu,-mówię- idź do pokoju zbudować piękną wieżę z klocków. Mamusia wyniesie pajączka i trochę tu poodkurza...
-Nieeeeee, ja pomagam! Musis ziąć słoitek i wyzucić pajontka!
Fuck, greenpeace mi w domu rośnie. Nie ukatrupię stwora na oczach dzieciaka, tylko dlatego, że się go panicznie boje (stwora, nie dzieciaka). Zbieram się w sobie i sięgam po "słoitek" i gazetę. Stwór krąży po dywanie. Pewnie już dawno uciekłby w kąt, gdyby nie fakt, że Helka skacze wokół niego, tyka paluchem i wrzeszczy:
-pajontku! A dzie ty idzies?!
Zaopatrzona w profesjonalny sprzęt do ratowania pająków przystępuje do dzieła. Kładę gazetę na dywanie i czekam. Pająk włazi na nią, a wtedy sprytna ja zamykam nad nim słoikową kopułę. Potwór wchodzi na ściankę naczynia i pokazuje wszystkie włochate odnóża w pełnej krasie.
-ueeeeeee....aaaaa- wyrywa mi się. Czuję na ciele małe włochate nóżki. Strach i obrzydzenie sprawia, że zaczynam się drapać i dreptać w miejscu. Helka się śmieje:
-mamo, a dlacego tańcys?
-a tak sobie. Potem nauczymy się piosenki o pajączku.
Przystępuję do kolejnego etapu. Ostrożnie podnoszę gazetę i lokatora. Gazeta się wygina,między nią a gwintem słoika tworzy się szczelina, przez którą pryska włochata paskuda. Zaczynam piszczeć i rzucam wszystko jak najdalej od siebie. Helka w śmiech.
-mamoooo, lacego wyzuciłaś słoitek?
-wypadł mi, nie wyrzuciłam!
Wypatrzywszy uciekiniera zamykam go ponownie. Mogłabym darować i poczekać aż czmychnie gdzieś w kąt, ale świadomość, że on tu jest mogłaby doprowadzić mnie do nerwicy. Obmyślam kolejny plan. Gazeta nie wypali, dzieliłaby nas (mnie i potwora) zbyt bliska odległość. Wreszcie wpadam na genialny pomysł. Na lodówce wisi tekturowa miarka wzrostu. Długaśny, sztywny karton. Podłożę jeden koniec pod słoik, chwycę za przeciwległy i ostrożnie dociągnę toto do drzwi. Jak myślę, tak robię. Słoik przewraca się ledwie dwa razy, jednak ostatecznie udaje mi się dotrzeć do drzwi wejściowych. Otwieram je siląc się na spokój, Helka badawczo przygląda się moim poczynaniom. Wreszcie pozostaje ostatni etap. Słoik, miarka i zawartość tkwią przed wysokim progiem. Nie da rady przetransportować jej dalej metodą ślizgu. Muszę toto podnieść. Zachowując najwyższą ostrożność, delikatnie i powoli unoszę zestaw.... i jeb. Zrzucam wszystko ze schodów.
-ooooo, znowu słoiczek mi wypadł, ale ze mnie niezdara!-piszczę nerwowo, bo Helka patrzy.
Odczekawszy chwilę, schodzę po fanty. Schody drewniane, słoiczek niewielki- na szczęście cały. Podnoszę upewniwszy się, że pusty. Miarkę trzepię milion razu. Wchodząc z powrotem obserwuję schody-a nuż zaczaił się na mnie?! Kiedy zatrzaskuję drzwi, zalewa mnie fala ulgi. Za nią nadciąga kolejna- dumy. Tak, poradziłam sobie znakomicie. Nie spanikowałam, pokazałam dziecku, że należy szanować życie. Nie zaszczepiłam fobii. I jak zwykle nie doceniłam dociekliwości i spostrzegawczości małej smarkuli. Ta podchodzi do mnie, przytula i litościwym tonem rzecze:
-nieeeee bój się mamo! To tylko malutk pajontek, on nie uglyzie.
Zauważyła. A przecież byłam taka opanowana...
Buehehehe...ubawiłam się. Dzieci to jednak potrafią obserwować, to są mądre bestyjki :-) zawsze mnie denerwuje stwierdzenie, po co cokolwiek tłumaczyć dziecku, skoro i tak nie rozumie, bo za małe itd. Dzieci rozumieją i widzą więcej, niż się nam dorosłym zdaje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Monika.
Mnie też denerwuje- po co jej to mówisz, i tak nie rozumie!, ale jeszcze bardziej denerwuje mnie, że toto rozumie wszystko to, co chcemy ukryć;)
UsuńKiedy poznałam mojego obecnego narzeczonego- miał w domu ptasznika. Oczywiście, w terrarium. Kiedy wprowadziłam się Ja, schowałam go głęboko pod biurko - pająka, nie narzeczonego rzecz jasna :) W czerwcu będziemy rodzicami, muszę jakoś pokombinować, aby dziecko nie próbowało się przypadkiem zaprzyjaźnić z Irminą :) A ja ? heh do wszystkiego można się przyzwyczaić - nawet czasem z dobrego odruchu mojego serca, dam jej wody :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że potrzebowałabym terapii. To nie jest kwestia zwykłej niechęci. Po każdym spotkaniu z takim stworem naprawdę długo dochodzę do siebie. Z Rakiem mamy taką umowę, że jeśli kiedyś będzie chciał rozwodu, to ma tylko wspomnieć o kupnie ptasznika;)
Usuńpanicznie boje się pasiastych-latających, drę się, biegam, rozwalam imprezy, nieuleczalne u mnie :(
OdpowiedzUsuńJa mam podobnie z ptaszyskami. Napawają mnie lękiem i obrzydzeniem, nie ważne jakie... Toleruje tylko te na moim talerzu w postaci kotlecików lub innego pysznego dania. Szok że taka "malutka" Helunia już jest taka cwana i bystra, ale fakt kiedyś jej dobre serduszko wpędzi Cię Matko w jakąś terapię psycho ;)
OdpowiedzUsuńmam to samo z pajakami .Ostatnio jak odkurzalam za szafka to wyskoczyl taki wielki ze malo zawalu nie dostalam.narobilam takiego halasu ze az tesciowa z dolu przyleciala ...I naprawde pol dnia dochodzilam do siebie .
OdpowiedzUsuńPanicznie się boję... Raz nieświadomie weszłam do domu kolegi, miał ptasznika. Wybiegłam z takim wrzaskiem, że CAŁA wieś mnie słyszała i do dziś nie pokazuję się w tamtej miejscowości. Cóż, zazwyczaj dostaję paraliżu i wrzeszczę.
OdpowiedzUsuńW domu odkurzacz i potem wciągnąc jakiś piasek, czy kamyki, żeby dobic drania i żeby nie wylazł czasem się mścic... ;-)