piątek, 16 maja 2014

Prawie jak walentynki...

Obudziłam się z niejasnym poczuciem, że to nie będzie dobry dzień. Coś jakby uwierało, paliło, ciągnęło. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to ból istnienia, jednak po zajrzeniu do lustra okazało się, że nie. Ból nie miał żadnego związku z problemami natury egzystencjalnej (choć przez chwilę naprawdę podejrzewałam się o taką wrażliwość), był tylko towarzystwem dla rosnącego na brodzie OBCEGO. Zaskórnik wielkości młodej mirabelki wyraźnie naruszał symetrię twarzy. Złość, gniew, poczucie klęski- normalne uczucia w obliczu takiego dramatu-zawładnęły moim sercem. Jako, że należę do kobiet, które nie lubią cierpieć w milczeniu, natychmiast wylewam żal na akurat goszczącego w domu Raka. No, normalnie- obrywa biedak za to, że z lustra patrzy na mnie wykrzywiona syfiastą grudą gębą. Cierpliwy jest chłop, nie powiem ( a może po prostu przyzwyczajony?), ze stoickim spokojem wysłuchuje litanii pt.: W-MOIM-ŻYCIU-NIE-MA-ROMANTYZMU-NIGDZIE-NIE-WYCHODZIMY-CAŁYMI-DNIAMI-SIEDZĘ-W-DOMU-CZUJĘ-SIĘ-JAK-SPRZĘT-DOMOWY-ITD. Niby nie ma to większego związku z wyhodowaną na brodzie dynią, ale co się wyżyłam to moje, nie? Kilka godzin później, kiedy pierwsza rozpacz zostaje zażegnana, a problem nabiera właściwej rangi ( w końcu to tylko zwykły pryszcz, nieważne, że zwiększa masę ciała o jakiś kilogram), czuję wstyd, za ten poranny bezpardonowy atak na małżonka. Myślę sobie właśnie, jak by tu wynagrodzić biedakowi cierpienie, kiedy ten staje w drzwiach ( wróciwszy z zakupów) i woła:
-mam coś dla ciebie!
O cholera! Jeszcze mi niespodziankę sprawił! Wyrzuty sumienia zaraz mnie zabiją.
-lubisz ryby, prawda?-pyta z tajemniczą miną Rak.
-taaak, -odpowiadam a w myślach:
Już wiem- randka. Zabierze mnie do kina a potem na sushi, tak jak ostatnio obiecywał! Inaczej o tę rybę by nie pytał. Tylko co z Helką? Muszę zadzwonić do mamy, może przygarnie...
-tadaaam!Zobacz jaki ładny!-wyrywa mnie z rozmyślań tryumfalny okrzyk Raka. W jego rękach spoczywa... dwu i pół kilogramowy leszcz. Z łuskami, flakami i jeszcze ruszają mu się skrzela. Takie sushi, taka randka -rybę do oskrobania, wypatroszenia i usmażenia mi przyniósł!Wyobrażacie sobie? Wyrzuty sumienia przeszły jak ręką odjął, nawet dodałam kilka słów do porannej tyrady, niech ma na co zasłużył! Inna sprawa, że więcej się na brak rozrywek użalać nie będę- strach.

6 komentarzy:

  1. Hej, serdecznie zapraszam Cię do wypróbowania nowego serwisu internetowego http://zblogowani.pl
    Pozdrawiam,
    Martyna.

    OdpowiedzUsuń
  2. mała tradżedi. a on zamiast wziąć Cię na to sushi to z rybolem wyjeżdża. wstyd Raku!

    OdpowiedzUsuń
  3. no jak by tu... W sytuacji posiadania "nowych przyjaciół" jestem szczęśliwa że nigdzie nie muszę wyjść i nie widzi mnie mój księciuno... No ale tej ryby to zazdraszczam... Mój małż by pewnie przyniósł, tylko kebaba i to tylko dla siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mój mąż stara się być romantyczny, to uciekam, bo to nigdy nic dobrego nie wróży :D

    OdpowiedzUsuń