Żeby nakarmić dzieciaka kaszą manną potrzebujemy:
-dzieciaka,
-manny,
-miseczki,
-łyżki.
Skarmienie manną Helki to już wyższa szkoła jazdy. Tutaj potrzebne jest profesjonalne zaplecze. A więc, należy przygotować:
-Helkę,
-mannę,
-miseczkę,
-łyżkę,
-wenflon,
-kroplówkę,
-inhalator,
-leki wszelakie,
-lekarza,
-ordynatora,
-dwie pielęgniarki,
-gabinet zabiegowy,
-maść barierową,
-wagę aptekarską,
-ciśnieniomierz,
-matkę.
Najwięcej trudności nastręcza naturalnie przygotowanie matki. Kobiecina od przeszło dwóch lat tropi upadłe okruchy, odkurza gościom obrus pod nosem (na wszelki wypadek), wpaja dzieciakowi, że gluten gorszy jest od domestosu, faszyzmu i MTV. A teraz co? Teraz ma podać Helce ni mniej, ni więcej, tylko truciznę, przez którą obie już nie raz płakały. Zgroza!
Kiedy obiekcje matki zostają zwalczone, następują przygotowania. Do gabinetu co chwila zagląda jakiś członek personelu, żeby zobaczyć dziwadło, co to do zjedzenia kilku ziaren kaszy potrzebuje wenflonu i zespołu medycznego jak do przeszczepu serca. Dziwadło siedzi sobie na krześle i macha nogami. Wygląda całkiem normalnie. Śpiewa piosenki o Dorotce, ogórku i narkotykach. Wesołe, dzielne, chętne do współpracy. Obok przycupnęła spocona jak szczur, nerwowo zacierająca ręce matka Rak. Wreszcie procedura zostaje uruchomiona. Ciśnienie zmierzone, oględziny skóry całego ciała, stetoskop, gardło itd. Wszystko w normie, zaczynamy! Odmierzona ilość kaszy mieści się na czubku łyżeczki do herbaty. Matka Rak powstrzymuje się z trudem. Ma ochotę wyrwać łyżkę z ręki przemiłej skądinąd pielęgniarki i zbutować kobitę za próbę otrucia. Helka rozdziawia paszczę i połyka pszenną grudkę. Wszystkie wpatrujemy się w nią z uwagą. Śpiewa, tańczy, nakleja nam na ręce "dzielnych pacjentów". Mija trzydzieści minut i .............napięcie rośnie................uwaga, uwaga....................NIC. Zupełnie nic. Helka opowiada o naglodzie, którą kupimy w klepiku z babawkami. Matka Rak wypuszcza ze świstem powietrze, zapomniała bidulka o oddychaniu. Lekarz bada, ogląda, osłuchuje. Mierzymy ciśnienie-wszystko w normie. Kolejna bycza dawka, znowu to samo. Badanie, oglądanie, pomiary. I znowu nic. Lekarz decyduje- podajemy dalej. I wtedy pojawia się TO. Maleńkie, tuż przy uchu. Ni to ugryzienie, ni grudka. Niepozorne zupełnie.
-zaczyna się!-mówi matka Rak.
-to malutkie? Nieeee, to chyba nie....a może?
-zawsze się tak zaczyna.
-ale nie podajemy leków, bo to małe jest....o, rośnie...
Pryszczyk rośnie. I zaczyna pączkować. Helka drapie się rączkami po twarzy, za każdym "drap" rośnie nowy bąbel. Po chwili wygląda już faktycznie jak dziwadło. Leki podane, obserwujemy. Zakończyła recital, nie chce już śpiewać. Skołowana i przestraszona przytula się do mamy. Po chwili śpi. Leki działają, skóra wraca do normy. Lekarz co chwila bada i ogląda. Stres mija, nerwy opadają. Sytuacja opanowana. Matka oddycha. Helka śpi. Ojciec zarabia na naglody na drugim końcu Polski. Życie wraca do normy.
A Wy? Jak podajecie dzieciom kaszę mannę?
U nas bez strachu i bez całej szpitalnej otoczki. U nas inne strachy i lęki, ale to nie miejsce, żeby je opisywać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Monika
P.s. nie zazdroszczę takich przeżyć. No ale nagroda za dzielność dla Heleny cudna :-)
No cóż, każda z nas ma swój gluten...;) Powodzenia z Twoim!
UsuńDziękuję :-)W kwestii glutenu jestem zielona jak trawa na wiosnę, stąd moje pytanie. Czy jest możliwość, że Helenka przestanie być na niego uczulona, czy już do końca życia będzie musiała na niego uważać?
UsuńMonika
Obstawiamy, że wyrośnie:) Z myślą o tym leczymy, prowokujemy i kładziemy się do szpitala co kilka miesięcy. Tyle, że zanim to nastąpi osiwiejemy;)
UsuńTo tego Wam życzę, żeby cudna Helena wyrosła z uczulenia na gluten i żeby się to stało zanim osiwiejecie :-)
UsuńDzielna kobieta z Ciebie :-)
Monika
O rany! Nie zazdroszczę.. i podziwiam. Bardzo!
OdpowiedzUsuńdzielna mama, dzielna Helka!
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki żeby wyrosła i było wszystko ok:)
Ja ostatnio pytałam lekarza, czy jest szansa że my wyrośniemy...hmmm...usłyszałam, że przy takich zmianach jakie powstają szansy raczej brak. Raczej przejdzie na wziewne sprawy:/
To już mamy. A co się u Was dzieje?
Usuńa u nas dużo krostek swędzących wyskakuje, później łączą się w plamy, które Mała namiętnie obdrapuje. Do tego glut i kaszel. Taka zwykła, codzienna sprawa;)
UsuńA wiadomo od czego?
Usuńw testach nie wyszło nic. ale na pewno orzechy i truskawki, do tego dochodzi podejrzenie czekolady, cytrusów i małopetskowców...także hip hip hura;p
UsuńHelka nie jadla jeszcze niczego z tej listy:) A nie- truskawki ostatnio! da się wyżyć;) zróbcie molekularne,są najdokladniejsze;)
UsuńJeny... Przeprawa gorsza niż przez Kaukaz, dobrze że Hela znosi te eksperymenty wzorowo jak na swój wiek. Ja podtruwałam Steff manną przez ok 2 tygodnie i dopiero po tym czasie wyszło że "coś jest nie tak", od tamtej pory ( jakieś 7-8mc) Steff manny nie jadła, ale wcina pszenicę pod wszystkimi postaciami. Bez manny da się żyć, ale eksperymentować już nie będę ;P Trzymam kciuki aby kolejne w przyszłości próby podanie manny Helence już były bardziej udane :)
OdpowiedzUsuńJa się bujam do tej pory z alergią ( 12 i 9 l.). Bez glutenu do 7 roku życia u młodszej. Obecnie gluten "już" je, ale nadal lista jest długa. Do tego uczulenie na słońce.... I jak tu czekać na wakacje? Ech...
OdpowiedzUsuń