Helka chce zostać mistrzem stand-up. Charyzmę dziewczyna ma, pracowita nad wyraz, poczucie humoru również jest. Jedyne czego nie ma, to publiczność. Niestety, z braku laku za publiczność robię ja. Jest ciężko. Dowcipasy opowiadane przez artystkę trwają zwykle po 10-15 minut i występują seriami. Bywa, że odpływam myślami w trakcie występu i włączam się jedynie po to, aby w odpowiednim momencie wybuchnąć śmiechem. Niewybuchanie śmiechem jest przez Helkę traktowane bardzo osobiście- w końcu sama pisze sobie teksty. No więc wybucham- żeby nie urazić uczuć, a przede wszystkim, żeby przypadkiem nie przyszło jej do głowy powtarzać. Zdarza się jednak, że przezabawne opowiastki córki wymagają rodzicielskiej interwencji i cenzury...
Kończę czyścić kuchenkę. Mleko znów zrobiło się większe od garnka. Helka od dobrych kilku minut opowiada dowcip. Odrywam się od ściery akurat, aby usłyszeć błyskotliwą puentę:
-...i wtedy na głowę spadła im SLACKA! A hahahaha...
Zniesmaczona kloacznym żartem postanawiam interweniować:
-a fe! Ani to zabawne, ani mądre. To nie jest dobry dowcip.
-nie jest?- dopytuje zaskoczona autorka.
-ani trochę. To niesmaczne i nieładne.- zapewniam.
-i nie jest wcale smiesne?
-wcale a wcale.
-a bulaki?
-ale...co z tymi burakami?
-no...ze wtedy na głowę spadły im bulaki!
-okej, buraki są trochę lepsze.- godzę się wreszcie na warzywną wersję dowcipu.
Helka myśli przez chwilę, po czym twarzyszkę rozjaśnia jej uśmiech:
-i wtedy na głowę spadły im bulaki! A od bulaków dostaje się slacki... ahahahahaa...