Do bycia kobietą dorastasz bardzo szybko. Masz trzy-cztery lata, wdrapujesz się na kolana ojca swego i słodkim głosikiem oznajmiasz: tatuńciu, ja chcę mieć kotka! W tym samym czasie twój brat wrzeszczy w drugie ojcowskie ucho: żadnego kota! Chcę psa, musimy mieć psa!
Po kilku dniach w domu pojawia się kot, a ty już wiesz, że wbrew temu co mówią katechetki i feministki, równość to ściema a siadanie na kolana i wdzięczenie się to świetny sposób na forsowanie swojszych racji. Proces zamiany z dziecka w kobietę postępuje bardzo szybko. Zaczynasz rozumieć, że chłopcy w zerówce ciągną za warkocze tylko niektóre koleżanki ( i że lepiej należeć do tych ciągniętych), że ludzie rozpływają się na widok słodkiej kokietki w różowej sukience, że buty na obcasach i szminki to tylko kwestia przeczekania. Dostaniesz wszystko! Będziesz mogła się wdzięczyć i malować, udawać, stroić, prowadzić kobiece gierki i ....taaak. Być kobietą! Proces trwa. Pod koniec podstawówki z niedowierzaniem patrzysz na kolegów z klasy: jak to możliwe? Ja już mam cycki i okres, a oni nadal ciągną za warkocze! Czas zainteresować się mężczyznami. Interesujesz się zatem gówniażerią ze średniaka. Kiedy docierasz tam, okazuje się, że chłopcy z ogóla nadal ciągną za warkocze. Interesują cię zatem wyłącznie studenci (jeszcze nie odkryłaś, że etap ciągnięcia za warkocze kończy się u męskiej części populacji dopiero, kiedy kończy się zainteresowanie kobietami, tzn. po śmierci). Tak, w ogólniaku jesteś już kobietą. Trochę głupkowatą i pryszczatą, ale zawsze. Studia przemykają z prędkością światła i czujesz, że już czas się ustatkować.W dniu ślubu jesteś prawdziwą księżniczką. Suknia jak z bajki, makijaż za niebotyczne pieniądze, podwiązki, szpilki, pudry i cała reszta. Jesteś kobietą. Ba, mężatką. Szczęśliwą i spełnioną. Na jakiś czas. Pojawia się bowiem pragnienie. Początkowo maleńkie: a może by...może już czas? Pragnienie przybiera na sile. Po jakimś czasie zamiast spełnienia czujesz pustkę i wiesz już, że tylko dziecko może ją wypełnić. Zachodzisz w ciąże i życie to bajka (jeśli nie liczyć mdłości i płaczu na reklamach). Dbasz o siebie mocniej niż wcześniej. Nie chcesz być grubą, zaniedbaną ciężarówą z tłustymi włosami. Z dumą nosisz buty na obcasach i obcisłe ubrania. Używasz profesjonalnych kosmetyków, smarujesz się
Oillanem Mamą (wiem, wiem, lokowanie produktu. Sęk w tym, że to naprawdę dobry produkt. Używam do tej pory, mimo iż ciąża ma już trzy lata i pyskuje), łykasz witaminy, dbasz o siebie. Kochasz noszonego pod sercem malca, myślisz o sobie: mama. Bzdura. Nadal jesteś przede wszystkim Kobietą. Kiedy wreszcie nadchodzi godzina zero, a ty dokonujesz zrzutu, świat wywraca się do góry bebechami. Rodzi się Matka. Matka ma w tyłku to, że trzeci dzień nie umyła głowy. Początkowo Kobieta nie pozwala jej na takie zaniedbania, ale kiedy noworodek po raz kolejny ulewa na szałową bluzkę, spuszcza z tonu i pozwala, aby domową garderobę wybierała Matka. Matka pała odwzajemnioną miłością do bawełnianych dresów, stąd też ten element garderoby zaczyna wypierać wszystkie inne. Kobieta patrzy z niesmakiem. Matka kocha twarz bez makijażu ( bo dzieciak lubi przysysać się do policzka, lepiej, żeby nie najadł się pudru), uszy bez kolczyków(bo dzieciak ciągnie), buty bez obcasów ( bo dzieciach zaczął chodzić i trza za nim biegać), wygodną i łatwą (czytaj BRZYDKĄ) fryzurę ( bo nie ma czasu ani sensu-i tak wiecznie siedzi w domu). Kobieta jeszcze walczy, jeszcze się wykłóca o swoje, ale już wie, że przegrała. Siedzi zatem zła i obrażona. Macha nerwowo nóżką obutą w pantofel na obcasie: jeszcze zatęsknisz!-grozi. I faktycznie, przychodzi dzień, w którym matka spogląda w lustro i doznaje szoku. Z niedowierzaniem zagląda do albumu ze zdjęciami. Porównuje. Lachon-mamuśka. Kobieta tylko na to czeka! Podrywa się z miejsca i wrzeszczy: ogarnij się flejo! Na cholerę ci trzydzieści par dresów, skoro ostatni raz biegałaś w ósmej klasie na włefie?! Po jakie licho wyrzuciłaś pieniądze na piątą lalkę dla dzieciaka, skoro poprzednie cztery leżą zapomniane na dnie kufra?! Matka nie odpowiada. Patrzy na siebie. Trochę jej wstyd, trochę jej żal. Trochę dręczą ją wyrzuty sumienia. -zapomniałam.-mówi wreszcie. -dziecko, dziecku, o dziecku,dla dziecka...a ja? Gdzie ja?
-w dupie!-odpowiada Kobieta. I długo tam jeszcze będziemy obie, jeśli nie przestaniesz żreć Nutelli i wmawiać sobie, że to cię uszczęśliwia.
-no ale co ja mam teraz zrobić?
-do fryzjera, do sklepu, do kosmetyczki. Z każdego bagna można wybrnąć.
-ale...ja nie mogę! Pieniądze są potrzebne dziecku. Muszę mu kupić te wszystkie durności które mają inne dzieci, żeby nie było gorsze!
-aleeee! Świetny poooomysł! Bańka pracuje. Wszystko co najlepsze dla dziecka! Matkę też powinno mieć najlepszą, więc nie zdziw się, jak tatuś jej taką załatwi.
-ale co ty?!
-no tak! Dziecku, dziecka, dla dziecka o dziecku...a chłop to co?! Na szmaty?
-nie! ja nie myślałam...
-no właśnie! Wyglądasz jak Rysiek Kalisz, myślisz, że małżonek w takich gustuje?
-no...nie.-rzecze bliska płaczu Matka.
-no weź, nie łam się, będzie dobrze. Trzeba tylko coś zmienić...
-wiesz, może faktycznie dziecko nie potrzebuje kolejnego rowerka...
Tak zaczyna się stopniowa przemiana. Początki są trudne. Kupujesz tusz do rzęs i skręca cię od środka, bo za te pięć czy sześć dyszek mogłaś dzieciakowi coś do ubrania kupić (nie ważne, że połowy tego co ma w szafce nie założy, bo wyrośnie),potem jest łatwiej. Z czasem znów chodzisz krokiem sprężystym i pewnym siebie, z makijażem i torebką (ładną, nie funkcjonalną!). Odkrywasz, że uśmiechem potrafisz zatrzymywać samochody przed przejściem dla pieszych, że faceci znów otwierają przed tobą drzwi, a twój własny osobisty małżonek przypomniał sobie drogę do kwiaciarni.