wtorek, 28 października 2014

Historia przemocy.

Dziewczynka ma trzy lata. Jest drobna. Siedzi na krześle, a jej nóżki dyndają swobodnie. Lekko przygarbiona, smutna. Tak smutna, jak historia, którą opowiada:
   Ja plosiłam moją mamę! Ksycałam: mamo, nie lub tego! Mamo, nie bij mnie. A mama biła mnie tak mocno. A potem mnie zamknęła, ale ja uciekłam.
Jestem wstrząśnięta, Rak też. Patrzymy na siebie z niedowierzaniem. Jesteśmy zagubieni, nie wiemy co robić. Co Ty zrobiłbyś na naszym miejscu?
Jestem o krok od zawiadomienia opieki społecznej, powstrzymują mnie tylko dwa drobiazgi...
Po pierwsze, historia dziewczynki za mocno przypomina scenę z Pinokia, tyle, że tam, to tata dał dzieciom w kość.
Po drugie, znam biedulkę dość dobrze, to Helka! Znam też jej matkę. Matka Rak poprzysięgła sobie, że w dniu w którym uderzy  dziecko, odgryzie sobie rękę przy łokciu. Póki co ma obie.
-Skarbie, czy ja cię kiedyś uderzyłam?
-tak. Dzwiami!
-Ej, to był wypadek, to się nie liczy! Pytam, czy cię kiedyś zbiłam.
-nie- odpowiada uśmiechnięta gadzina.
-to dlaczego tak mówisz?
-to tylko taka histolia.
-dobra! Ja uwierzyłem!-dodaje Rak.

Jeśli uwierzą sąsiadki, już wkrótce zyskamy kuratora.

środa, 22 października 2014

Kobieta Vs matka.

Do bycia kobietą dorastasz bardzo szybko. Masz trzy-cztery lata, wdrapujesz się  na kolana ojca swego i słodkim głosikiem oznajmiasz: tatuńciu, ja chcę mieć kotka! W tym samym czasie twój brat wrzeszczy w drugie ojcowskie ucho: żadnego kota! Chcę psa, musimy mieć psa!
Po kilku dniach w domu pojawia się kot, a ty już wiesz, że wbrew temu co mówią  katechetki i feministki, równość to ściema a siadanie na kolana i wdzięczenie się to świetny sposób na forsowanie swojszych racji. Proces zamiany z dziecka w kobietę postępuje bardzo szybko. Zaczynasz rozumieć, że chłopcy w zerówce ciągną za warkocze tylko niektóre koleżanki ( i że lepiej należeć do tych ciągniętych), że ludzie rozpływają się na widok słodkiej kokietki w różowej sukience, że buty na obcasach i szminki to tylko kwestia przeczekania. Dostaniesz wszystko! Będziesz mogła się wdzięczyć i malować, udawać, stroić, prowadzić kobiece gierki i ....taaak. Być kobietą! Proces trwa. Pod koniec podstawówki z niedowierzaniem patrzysz na kolegów z klasy: jak to możliwe? Ja już mam cycki i okres, a oni nadal ciągną za warkocze! Czas zainteresować się mężczyznami. Interesujesz się zatem gówniażerią ze średniaka. Kiedy docierasz tam, okazuje się, że chłopcy z ogóla nadal ciągną za warkocze. Interesują cię zatem wyłącznie studenci (jeszcze nie odkryłaś, że etap ciągnięcia za warkocze kończy się u męskiej części populacji dopiero, kiedy kończy się zainteresowanie kobietami, tzn. po śmierci). Tak, w ogólniaku jesteś już kobietą. Trochę głupkowatą i pryszczatą, ale zawsze. Studia przemykają z prędkością światła i czujesz, że już czas się ustatkować.W dniu ślubu jesteś prawdziwą księżniczką. Suknia jak z bajki, makijaż za niebotyczne pieniądze, podwiązki, szpilki, pudry i cała reszta. Jesteś kobietą. Ba, mężatką. Szczęśliwą i spełnioną. Na jakiś czas. Pojawia się bowiem pragnienie. Początkowo maleńkie: a może by...może już czas? Pragnienie przybiera na sile. Po jakimś czasie zamiast spełnienia czujesz pustkę i wiesz już, że tylko dziecko może ją wypełnić. Zachodzisz w ciąże i życie to bajka (jeśli nie liczyć mdłości i płaczu na reklamach). Dbasz o siebie mocniej niż wcześniej. Nie chcesz być grubą, zaniedbaną ciężarówą z tłustymi włosami. Z dumą nosisz buty na obcasach i obcisłe ubrania. Używasz profesjonalnych kosmetyków, smarujesz się Oillanem Mamą (wiem, wiem, lokowanie produktu. Sęk w tym, że to naprawdę dobry produkt. Używam do tej pory, mimo iż ciąża ma już trzy lata i pyskuje), łykasz witaminy, dbasz o siebie. Kochasz noszonego pod sercem malca, myślisz o sobie: mama. Bzdura. Nadal jesteś przede wszystkim Kobietą. Kiedy wreszcie nadchodzi godzina zero, a ty dokonujesz zrzutu, świat wywraca się do góry bebechami. Rodzi się Matka. Matka ma w tyłku to, że trzeci dzień nie umyła głowy. Początkowo Kobieta nie pozwala jej na takie zaniedbania, ale kiedy noworodek po raz kolejny ulewa na szałową bluzkę,  spuszcza z tonu i pozwala, aby domową garderobę wybierała Matka. Matka pała odwzajemnioną miłością do bawełnianych dresów, stąd też ten element garderoby zaczyna wypierać wszystkie inne. Kobieta patrzy z niesmakiem. Matka kocha twarz bez makijażu ( bo dzieciak lubi przysysać się do policzka, lepiej, żeby nie najadł się pudru), uszy bez kolczyków(bo dzieciak ciągnie), buty bez obcasów ( bo dzieciach zaczął chodzić i trza za nim biegać), wygodną i łatwą (czytaj BRZYDKĄ) fryzurę ( bo nie ma czasu ani sensu-i tak wiecznie siedzi w domu). Kobieta jeszcze walczy, jeszcze się wykłóca o swoje, ale już wie, że przegrała. Siedzi zatem zła i obrażona. Macha nerwowo nóżką obutą  w pantofel na obcasie: jeszcze zatęsknisz!-grozi. I faktycznie, przychodzi dzień, w którym matka spogląda w lustro i doznaje szoku. Z niedowierzaniem zagląda do albumu ze zdjęciami. Porównuje. Lachon-mamuśka. Kobieta tylko na to czeka! Podrywa się z miejsca i wrzeszczy: ogarnij się flejo! Na cholerę ci trzydzieści par dresów, skoro ostatni raz biegałaś w ósmej klasie na włefie?! Po jakie licho wyrzuciłaś pieniądze na piątą lalkę dla dzieciaka, skoro poprzednie cztery leżą zapomniane na dnie kufra?! Matka nie odpowiada. Patrzy na siebie. Trochę jej wstyd, trochę jej żal. Trochę dręczą ją wyrzuty sumienia. -zapomniałam.-mówi wreszcie. -dziecko, dziecku, o dziecku,dla dziecka...a ja? Gdzie ja?
-w dupie!-odpowiada Kobieta. I długo tam jeszcze będziemy obie, jeśli nie przestaniesz żreć Nutelli i wmawiać sobie, że to cię uszczęśliwia. 
-no ale co ja mam teraz zrobić?
-do fryzjera, do sklepu, do kosmetyczki. Z każdego bagna można wybrnąć.
-ale...ja nie mogę! Pieniądze są potrzebne dziecku. Muszę mu kupić te wszystkie durności które mają inne dzieci, żeby nie było gorsze!
-aleeee! Świetny poooomysł! Bańka pracuje. Wszystko co najlepsze dla dziecka! Matkę też powinno mieć najlepszą, więc nie zdziw się, jak tatuś jej taką załatwi.
-ale co ty?!
-no tak! Dziecku, dziecka, dla dziecka o dziecku...a chłop to co?! Na szmaty?
-nie! ja nie myślałam...
-no właśnie! Wyglądasz jak Rysiek Kalisz, myślisz, że małżonek w takich gustuje?
-no...nie.-rzecze bliska płaczu Matka.
-no weź, nie łam się, będzie dobrze. Trzeba tylko coś zmienić...
-wiesz, może faktycznie dziecko nie potrzebuje kolejnego rowerka...

Tak zaczyna się stopniowa przemiana. Początki są trudne. Kupujesz tusz do rzęs i skręca cię od środka, bo za te pięć czy sześć dyszek mogłaś dzieciakowi coś do ubrania kupić (nie ważne, że połowy tego co ma w szafce nie założy, bo wyrośnie),potem jest łatwiej. Z czasem znów chodzisz krokiem sprężystym i pewnym siebie, z makijażem i torebką (ładną, nie funkcjonalną!). Odkrywasz,  że uśmiechem potrafisz zatrzymywać samochody przed przejściem dla pieszych, że faceci znów otwierają przed tobą drzwi, a twój własny osobisty małżonek przypomniał sobie drogę do kwiaciarni. 


piątek, 17 października 2014

Zaniedbanie.

Najpierw było maleńkie ziarenko. Zasiała je Józia:
-ej, górna jedynka Heli jest jakaś ciemniejsza. 
-pokaż. Eeee, one są krzywe. Rosną do środka, to tylko cień.-rzekła Matka Rak ze spokojem. Tego samego dnia zapisała jednak Helkę do dentysty. Zbyt długo się ociągała. Termin za tydzień. Damy radę. 
Potem było już tylko gorzej:
-Helu, pokaż ząbki...faktycznie. Coś jest na rzeczy!
Od tego momentu ząb nie tylko zciemniał, ale również zszarzał, a właściwie to zczerniał! Rak oczywiście niczego nie widział, ale co on tam wie. Ząb niszczał w oczach. Oczyma wyobraźni matka widziała już, jak Helka uśmiecha się różowymi dziąsłami opatrzonymi w czarne jak węgiel zębiszcza. I wtedy, podczas codziennej kontroli, stało się TO. Próchnica. Była maleńka i zółtawa. Nie wyglądała groźnie, ale przecież matka wie, kim jest podstępna gadzina! Zabunkrowała się w zagłębieniu dolnej czwórki. Nie wytrzymawszy dłużej poszła kobieta po poradę do wujaszka na G. Diagnoza Helkowego uzębienia: spróchniała czwórka oraz martwica górnej jedynki. O matko! Wreszcie nadszedł dzień wizyty. Helka radośnie biegła ku przeznaczeniu, Matka Rak człapała niemrawo. Przejmujące poczucie winy nie pozwalało jej od trzech dni na normalne funkcjonowanie. Zawiodła. Nie dopilnowała, nie dołożyła dostatecznych starań. Przyszłość Helki stanęła pod znakiem zapytania. Próchnica, szkorbut, sztuczna szczęka w dwunastym roku życia.
Wizyta trwała krótko. Diagnoza dentysty: świetnie utrzymane ząbki. Ani śladu próchnicy. Jedynka rośnie do środka, to tylko cień. Tak trzymać. 
 Uśmiechnięty od ucha do ucha Rak postawił diagnozę ( i to bez googla):
-martwica i próchnica. Na mózgu. U matki. 



piątek, 10 października 2014

Magia kina.

Wypad do kina bywa męczącym doświadczeniem. Rozrywka, która w założeniu ma nas odstresować, odprężyć i zabawić wysysa z nas energię i dobry nastrój. Pić, siku, mędzenie smęcenie, sterczenie w kilometrowej kolejce po popcorn, wycieranie ze spodni rozlanej coli, zbieranie rozsypanych przekąsek. Koszmar. Tak wyglądają wypady do kina z Rakiem. Co innego z Helką! 
Helka to wytrawny kinoman. Odkryłam to stosunkowo niedawno. Jako, że w naszym kinie nie ma poranków dla maluchów, kilka miesięcy temu wybrałyśmy się na pełnometrażową animację o smokach. Ku mojemu zaskoczeniu, córka nie tylko wytrwała w skupieniu do napisów końcowych, ale jeszcze z ożywieniem relacjonowała widowisko każdemu napotkanemu człowiekowi. Jeszcze długo potem omijałyśmy szerokim łukiem zabawkowy, bo ubzdurała sobie, że "potsebuje" Nocną Furię za sto trzydzieści zeta. Od tamtej strony zaliczamy wszystkie animacje. I nie ma żadnego sikania, wychodzenia, czy gadania w trakcie seansu. Kino z Helką to prawdziwa przyjemność (pod warunkiem, że nie grają Barbie. Barbie w wersji animowanej jest równie żwawa, co jej plastykowy pierwowzór). Dziś postanowiłyśmy wybrać się na Pudłaki. Kiedy w pierwszych minutach filmu odrażający czarny charakter przemierzał ponure miasteczko wrzeszcząc: chowajcie swoje dzieci, zanim potwory wyżrą im śledziony, wypiją krew i wyssą jelita, pomyślałam, że tym razem przegięłyśmy. Macierzyńska troska wzięła górę nad uwielbieniem do Burtonowsko-podobnych klimatów. Piękna, nieco mroczna animacja w połączeniu z tekstami sugerującymi konsumpcję nieletnich- tego dla Helki za wiele, pomyślałam. Jeden rzut oka  na rozdziawioną w uśmiechu małą gębę wystarczył, abym pojęła, jak bardzo się mylę. Jakimś cudem dorośli nabywają przekonania, że dziecko do szczęścia potrzebuje tęczowych kolorów, różowych księżniczek i pięknych postaci. Tymczasem Helka z uwielbienie wpatrywała się w pokraczne pudełkowe trolle i niezbyt urodziwych ludzi. Mimo wszystko, trochę się bałam. Że za trudne, że nieodpowiednie, nie ta kategoria wiekowa itd. Bzdura. Po skończonym pokazie Helka udowodniła, że to był film skrojony na jej miarę. I moją. Miałyśmy dokładnie te same odczucia i wrażenia, tyle, że Helka lepiej ujęła je w słowa:
-ludzie są łobuzami,
-doblo zawse zwycięza,
-jak dolosnę, zostanę Pudlakiem!

wtorek, 7 października 2014

Paciaciakowa -reaktywacja.

Pamiętacie Paciaciakową? Za sobą zostawiłam takich kilka, jedna dopadła mnie aż tu.

-o nieeee, nie psejdziemy!-woła Helka na widok dostawczaka zaparkowanego na przejściu do klatki. 
-spokojnie, przejdziemy trawnikiem- odpowiadam i tarabanię się przez krawężnik. Trawnik wyposażony jest w zdezelowaną ławkę- znaczy się rekreacyjny, nie depczemy żadnego klombu. Po trzech krokach widzę, że popełniłam błąd. Kupa na kupie, kupą pogania.
-uwaga, wszędzie tu są psie kupska. Jak wdepniesz będziesz sama czyściła. Ja mam uraz.
-a lacemu tu lezą kupy piesków?-pyta Helka swoim zwyczajem (ona pyta o wszystko!).
-bo widzisz córeczko...-zaczynam i oczom moim ukazuje się następujący widok. Wytapirowane  purpudło w sile wieku trajkocze przez komórkę. W drugiej ręce trzyma smycz. Szczuropodobna psina znajdująca się na końcu smyczki właśnie zgięła się w jednoznacznej pozycji. Ciśnie. Czuję, jak krew uderza mi do głowy!
-bo widzisz, skarbie- mówię głośno- niektórzy ludzie nie mają wyobraźni!- babol odłożył komórkę i patrzy na mnie.- kupują pieski, trzymają je w ciasnych mieszkaniach i nawet nie potrafią zabrać na porządny spacer!-nakręcam się dalej. Wytapirowana patrzy.- wypuszczają je tylko na najbliższy trawnik pod oknem, a już najgorsze jest to, że po nich nie sprzątają. Potem dzieci, które biegają po trawniku wracają do domu unurzane w psiej kupie!-kończę tyradę. Helka nie słucha, patrzy bowiem jak urzeczona w festiwal obrzydliwości, który odbywa się tuż pod naszymi stopami. Szczurowaty ni pies ni wydra dalej tkwi w zgiętej pozycji. Coś mu nie idzie, bo biedak próbuje wytrzeć zadek najpierw o trawę, a kiedy to nie pomaga, o chodnik. Ciągnie za sobą swe skurczone ciałko i zostawia wstęgę brudu na kolejnych kafelkach. Mdli mnie.
-Kto to słyszał, psie kupy sprzątać?-mówi oburzonym tonem właścicielka, a mnie stają przed oczami te wszystkie miny które odklejam z butów. 
-po za tym trawniki nie służą do tego, żeby dzieci po nich biegały!- dodaje mądrym tonem kobieta.
-ano nie!-ironizuję- trawniki, a jak widzę, również chodniki służą do tego, żeby psy miały gdzie załatwiać potrzeby!
Paciaciakowa patrzy na mnie zdziwionym tonem. Skoro się zgadzam z jej definicją trawnika, to po jaką cholerę się odzywam?! 
-no właśnie.-mówi, a jej twarz rozjaśnia uśmiech.
Nie wierzę. Zaglądam głęboko w wyblakłe niebieskie oczy i widzę potylicę.
Wyobraźnia podsuwa mi scenę z Dnia świra. Wiecie którą. Tyle że ze mną zamiast Adasia. Miałaby szanowna Paciaciakowa niespodziankę, gdyby wdepnęła! Rzucam szybkie "doizenia" i zgarniam Helkę do domu. Walka z Paciaciakowymi nie ma sensu. To jakby walczyć z wiatrakami. A mnożą się cholery jak zombie w amerykańskich filmach. Wymyślą kiedyś na to szczepionkę?

sobota, 4 października 2014

Zdrada.

Świat zmienił się w jednej sekundzie, jakby jakaś niewidzialna siła wyssała wszystkie kolory i kontury. Przez jeden szalony moment serce przestało bić, uszy przestały słyszeć, oczy widzieć. Pierwszym dźwiękiem, który wydobył się z gęstej ciszy, było głośne DA-DUM mojego serca. Po chwili wszystko stało się jasne. Płuca, które podobno nie mają zakończeń nerwowych zaczęły piec niemiłosiernie. Oddychać, trzeba oddychać-przypominam sobie. Niedowierzanie...ból...rozpacz...GNIEW.    
-jak mogłeś?!-wrzeszczę. Rak siedzi ze spuszczoną głową. 
-ja nie... to nie tak, ja nie chciałem... za dużo wtedy wypiłem...

..................

Otwieram oczy. Widzę wytatuowane ramię Raka. Oburzenie odbiera mi oddech. To gnój. Niewiele myśląc, a właściwie w ogóle nie myśląc biorę potężny zamach i.... jak nie huknę!
-co jest do kur... co ty robisz?!
Rak zrywa się wystraszony. Z niedowierzaniem mruga oczami. Ja też mrugam. Przez jego krzyk obudziłam się na dobre.
-nnnic, skarbie, przepraszam! Tak się tylko odwróciłam gwałtownie, coś mi się widocznie przyśniło!
-wariatka! 
Rak odwraca się tyłem.
-przytul mnie-rzecze rozkazującym tonem.
Wtulam się w Rakowe plecy. Śmiech zaczyna się mniej więcej w okolicy żołądka. Staram się powstrzymać, ale ze śmiechem jest jak z nienawiścią- ciężko zapanować. Po chwili trzęsę się cała od tłumionego rechotu.
-ty to naprawdę jesteś szurnięta!-stwierdza Rak, a ja nie zamierzam polemizować. Nie tym razem... 
...................

Ps. zaleca się rozważne dobieranie literatury serwowanej sobie przed snem. Matka Rak przerobiła ciekawy tekst na temat zdrady i zazdrości, po czym pogłębiła swoją wiedzę ślęcząc do pierwszej w odmętach internetu.