Jako się rzekło w poprzednim poście, dzieci to sama radość. Niestety, nawet radość staje się męcząca, gdy nie ma od niej ani chwili wytchnienia. Tak właśnie jest z dziećmi. Przychodzi dzień w którym matka czuje, że albo pozbędzie się potomka na kilka minut, albo powiesi się na kablu od prodiża. Jeśli matka ma w zasięgu ręki babcię, siostrę, lub kogokolwiek, to po prostu podrzuca dzieciaka pod drzwi, wciska dzwonek i ucieka. Gorzej, jeśli do najbliższej przechowalni ma prawie 600 kilometrów. Trzeba wówczas improwizować...
Zmywam. W głowie rodzi się plan: będę udawała że sprzątam, po kryjomu naleję wody do wanny i poleżę. Może nie zauważy! Tu należy wtrącić słowo wyjaśnienia. Helka nie należy do dzieci, które potrzebują ciągłej uwagi i całodobowego towarzystwa. Potrafi się bawić sama. Kiedy mam zmywanie, pranie, mycie okien lub cokolwiek innego, proszę uprzejmie: Heluniu, pobaw się klockami w swoim pokoju. Dzieciak z bani na 45-60 minut. Oczywiście, pod warunkiem, że naprawdę sprzątam. Jeśli gadzina wyczuje ( a wyczuje zawsze-szósty zmysł), że akurat nie mam nic do roboty, natychmiast potrzebuje przytulania, całowania i uwagi. Muszę wysłuchiwać tysiąc zwrotek piosenek o jaworowych ludziach, podziwiać każdego kolejnego krzywulca z uszami jak placki, którego stworzy przy pomocy kredek, muszę odpowiadać na pytania w stylu: a gdzie mogą sikać klowy?, a kiedy już bliska płaczu proponuję: a nie chcesz pobawić się w pokoju? Dam ci plastelinę!-słyszę: nie mogę, musę cię sytulać. Jesteś taka ślicna!
Oto powód, dla którego kombinuję jak koń pod górę. Przechytrzyć Helkę! Zabieram się zatem do dzieła. Włączam radio, żeby zagłuszyć ewentualne podejrzane dźwięki, biegnę do łazienki i odkręcam wodę. Biegiem wracam do kuchni, trzaskam szafkami, szeleszczę workiem na śmieci i podśpiewuję- jak zawsze przy zmywaniu. Kiedy stwierdzam, że wanna powinna być już napełniona, cichuteńko wymykam się z kuchni. Bezszelestnie wyskakuje z ubrań i wstrzymując oddech wchodzę do wanny. Uważam, żeby nie pluskać. Siedzę. Radio w kuchni gra, dzieciaka ni widu. Udało się! Co by tu... łydki. Obrośnięte szczeciną. Uważając, żeby nie hałasować zdejmuję z półki maszynkę. Ledwie napoczynam prawą łydkę, kiedy nagle klamka zaczyna się złowrogo poruszać. Fuck! Światło! Mogłam wziąć latarkę. Za późno. Helka już wsadza łepetynę: a co ty tu lobis, mamusiu? ( tania zagrywka, normalnie nie mówi do mnie mamusiu).
-nic, pobawisz się jeszcze pięć minut?
-nie mogę, jes mi smutno. Musę się psytulić.-mówi i robi tę swoją minę, na którą zawsze się nabieram.
-ojej, już skarbie.- kładę maszynkę na brzegu wanny, wstaję i próbuję zgarnąć z siebie pianę, żeby nie zamoczyć dzieciaka. Helka w mgnieniu oka traci zainteresowanie psytulaniem, chwyta maszynkę i drze gębę:
-a co to jes?! Mogę to? Kupicie mi takie coś?! Ałaaaaaaaa......
Krew ścieka po rozciętym paluchu. Helka wydziera się:
-dlacego mi to zlobiłaś?!
Koniec relaksu.Trza wyleźć, odkazić i uspokoić. Matka spędziła w wannie jakieś półtorej minuty, z czego w samotności pół. Frustracja narasta.
To tyle z relaksu w wannie.
Kilka godzin później matka wpada na kolejny sprytny plan. Ledwie Rak przekracza próg, dostaje w garść kanapkę i wypowiedzianą najsłodszym tonem prośbę:
-proszę, jedźmy na basen.
Dwadzieścia minut później tarabanimy się do basenu dla dzieci. Jest słodko. Spijamy sobie z dzióbków. Bawimy się z Helką w wyścigi, uczymy pływać itd. Kiedy Rak pyta, czy może pójść na trochę na duży basen, zgadzam się z uśmiechem. Po kilkunastu minutach Rak wraca, a ja, znowu słodko pytam:
-to może pobawicie się teraz razem, a ja skoczę do dżakuzi?
Dostawszy pozwolenie biegnę w podskokach. Wszystko mi sprzyja! Właśnie basen opuściło stadko emerytek w za małych czepkach. Wpadam do cieplutkiej wody. Zamykam oczy, opieram się wygodnie, rozluźniam mięśnie i...
-ścikamy się do mamy! -wrzeszczy rozentuzjazmowana Helka.
-dobrze! -odkrzykuje niemniej entuzjastycznie Rak.
PAC- kółko Helki spada mi na łeb, tuż za nim Helka, a na końcu zadowolony z siebie Rak. W tym momencie mam krótką wizję: oto tłukę głową małżonka o metalową barierkę okalającą basen. Otrząsam się i cedzę przez zęby:
-czy ty nie pojmujesz, że chciałam się was pozbyć?
-aaaaaaaaa! Bo ty nigdy normalnie nie powiesz!
Wychodzą wprost do basenu. Jest cisza. Zamykam oczy. Rozluźniam mięśnie i...
CHLAP-coś chlusta mi na twarz. Otwieram oko i zezuję. Moje dwa uśmiechnięte głupki "chowają" się za niziutkim murkiem oddzielającym dziecięcy basen od dżakuzi. Uśmiechnięte jedno i drugie. Udaję, że nie widzę, może sobie pójdą. CHLAP-znowu obrywam, a zza murku dobiega -hihihihi. Nie odzywam się.
-heloł, mamo!-woła Helka.
Nadal się nie odzywam, ale obserwuję kątem oka. Rak nabiera do ust basenowej wody z sikami i pluję nią na mnie przez murek. Helka, nie chcąc być gorsza sypie dowcipem:
-seplasam panią baldzo! A dzie tu jest taleta do lobienia siku? Oooooj, jus zlobiłam kupę!- oboje zanoszą się śmiechem, a ja podrywam się z niepokojem. Znam moją córkę, gdyby uznała zrobienie kupska do basenu za naprawdę zabawny żart, mogłaby się pokusić.
-zrobiła?-pytam spanikowana.
-no co ty? Nie.
Kładę się z powrotem.
-wyłaź już stamtąd, czas nam się skończył.-informuje Rak.
-jus wychodziiimy.-wtóruję mu Helka.
To tyle z relaksu w dżakuzi.
Kiedy wieczorem rozbieram się przed snem, nie mam ochoty na kąpiel. Biorę prysznic, żeby zmyć z siebie smród przyniesiony z basenu i tyle. Nagle dostaję olśnienia. Jak powinna relaksować się matka? Szybko. Przypominam sobie o butelce wódki, która od niepamiętnych czasów stoi w lodówce...