piątek, 30 stycznia 2015

Wątpliwości.

Aby mieć pewność, trzeba rozpocząć od zwątpienia- przeczytałam dziś rano na fejsbuku i przyszła mi do głowy taka opowieść...
Pierwszy poważny kryzys wiary Matka Rak przeżyła w piątym roku życia. Oczywiście, nie była wówczas ani Rakiem, ani Matką, tylko małą piegowatą dziewczynką. Małe piegowate dziewczynki nie są mocne z teologii, są za to dobre w kombinowaniu. Nasza bohaterka wykoncypowała, iż Bóg to nie złocona ramka, ani plastykowy krzyżyk przywieziony przez babcię z Lichenia. Wysłuchawszy niedzielnego kazania i przetrawiwszy niegłupie słowa księdza, stwierdziła co następuje: Bóg mieszka w bliźnim. Tylko kochając ludzi, można kochać Boga. I tu pojawił się problem. Kochanie rodziców i rodzeństwa nie nastręczało trudności. Piegowate dziewczę potrafiło doszukać się w sobie pokładów miłości do całej podwórkowej ekipy. Przyspieszone bicie wrażliwego serduszka na widok mieszkającego naprzeciwko Edka, sugerowało, że również on znalazł się w kręgu chrześcijańskiej miłości (zwłaszcza odkąd oszukiwał przy zabawie w chowanego, tak, aby mały piegus wygrywał). W czym więc tkwił problem? Ano, w sąsiadce. Sąsiadka nazywała się Teresa Es. Była znaną w mieście koneserką nisko jakościowych, za to wysokoprocentowych trunków. Innymi słowy, w jej żyłach miast krwi płynął denaturat. Lata prowadzenia niehigienicznego trybu życia sprawiły, że szanowna sąsiadka zupełnie zatraciła zdrowy rozsądek. Co najmniej raz w miesiącu rozniecała ognisko w swoim apartamencie. Mieszkańcy budynku drżeli z niepokoju. Piegowata Jeszcze-Nie-Matka-Rak drżała również. Istniało bowiem realne niebezpieczeństwo, iż pewnej nocy spłonie wraz z rodziną z powodu szalonej od wódy sąsiadki. I to właśnie był największy problem dziewczynki. Choć Teresa Es w niczym już nie przypominała człowieka, to przecież nadal zaliczała się do gatunku ludzkiego, a miłość do niej była ponad siły małej chrześcijanki. To odkrycie było równoznaczne z uświadomieniem sobie, że NIE KOCHA BOGA, bo nie umie kochać zapijaczonej sąsiadki. Dokonawszy straszliwego odkrycia dziewczynka usmarkała się i upłakała do granic możliwości  oraz zezłościła się  na Boga, który wymyśla pięciolatkom tak karkołomne zadania. Odnalazłszy córkę Gaga próbowała załagodzić sytuację. Niby się udało, jednak zadra pozostała.
Piegus rósł. Miał siedem lat i mieszkał  w gdańskiej kamienicy, kiedy bunt wybuchł na nowo-tym razem ze zdwojoną siłą. Sąsiadka-piromanka była tylko odległym wspomnieniem. Życie dziewczynki upływało na adaptowaniu się w nowej szkole i na kochaniu maleńkiej siostry. I kontemplowaniu ilustrowanej biblii dla dzieci. Wszystko szło dobrze, dopóki  nie doszła do Abrahama i Izaaka. Bogu mało było tego, że kazał kochać Teresę Es, teraz zapragnął innego dowodu miłości. Przeczytawszy o ofierze, która miała zostać złożona, dziewczynka zapłakała i zapłonęła z oburzenia i złości. Z jakiego powodu dobry Bóg-Ojciec żądał od swych ludzi takiego okrucieństwa? Dlaczego kazał im robić takie rzeczy? Jak można sądzić, że w ogóle jest dobry? Gdyby zszedł i kazał zrobić krzywdę maleńkiej siostrze, dziewczynka nie tylko by nie posłuchała, ale stałaby się jego najzacieklejszym wrogiem! Od tamtej pory wszelkie modlitwy, prośby i dziękczynienie miały jednego adresata-dobrego Jezuska. Dziecięcy instynkt podpowiadał, że On jeden rozumie. Choć złość powoli odchodziła w zapomnienie, wątpliwości rosły w siłę...
Piegi jaśniały, a chuda dziewczynka przedzierzgnęła się w pryszczatą nastolatkę. Nastolatki składają się głównie z wątpliwości. Stale pogłębianych wątpliwości. Wizyta w obozie zagłady, książka o holocauście, wieczorne wydanie wiadomości, wreszcie ciężkie choroby maleńkiej siostry i jeszcze mniejszego braciszka. Wszystko wokół kazało wątpić a głos mówiący : nie ma Go!, coraz częściej odzywał się w głowie.
Wątpiąca nastolatka dorosła. Stała się wątpiącą kobietą. Taką, która niczego nie przyjmuje ot tak, która wszystko kwestionuje i szuka swojej drogi. Pewnego dnia kobieta stała się Matką Rak i to wtedy przyszedł do niej Bóg. Leżała na szpitalnym łóżku wpatrując się się w Cud. Prawdziwy boski cud, nie żadne tam maryjki na grzankach, ani jezuski z plam oleju. Cud był różowy, miał sterczące uszy i potarganego irokeza. W głowie kobiety wzbierała jasna jak jarzeniówka myśl: oto przed sobą mam ideał. Ona nie może być dziełem przypadku. Jest cudem i muszę za nią podziękować. Czuła na karku ciepły powiew. Wrześniowy wiatr? A może On pochylał się nad nią, pokazując całą swoją potęgę przy pomocy trzy i pół kilogramowego ciałka?
Chciałabym napisać, że więcej nie wątpiła. Niestety, wątpliwości wpisane są już w jej naturę. Prawdopodobnie umrze jako wątpiąca staruszka. Co ma na swoją obronę? Ano, stara się głosić, szerzyć i praktykować swoją pierwszą i najpiękniejszą definicję chrześcijaństwa- tylko kochając ludzi, można kochać Boga. Od dwudziestu pięciu lat nie wymyśliła niczego, co byłoby mądrzejsze. I już pewnie nie wymyśli.

wtorek, 20 stycznia 2015

Helka vs sztuka współczesna.




Termin "sztuka współczesna" jest bardzo pojemny. Mieści w sobie pomysłowe instalacje, nowatorskie techniki, zaskakujące puenty, misterne rzeźby, celne prowokacje, wymiotowanie farbą, ekskrementy zamykane w puszkach i wiele innych. Sytuacja w której od kilku minut kontemplujesz wiadro z mopem postawione w kącie galerii myśląc, że to eksponat, jest jak najbardziej możliwa. Bo to może być eksponat. Nawet jeśli za chwilę pojawi się sprzątaczka, zabierze wiadro a na odchodnym rzuci przez ramię: jeszcze w kiblu nie umyłam, to i tak niczego nie możesz być pewnym, bo może to instalacja połączona z performancem. No cóż, sztuka współczesna nie jest dla każdego. Aby przekonać się, czy jest dla nas, postanowiliśmy odwiedzić wrocławskie Muzeum Współczesne. Pozostała jeszcze kwestia wyznaczenia przewodnika. Padło na Helkę. Dlaczego? Bo ma trzy lata, otwarty umysł i wrażliwość o jakiej dorośli mogą pomarzyć.
Pierwsze pozytywne zaskoczenie dopadło nas przy kasie. Matka Rak rzuciwszy okiem na cennik, wyjęła portfel gotowa uiścić należność. Mężczyzna siedzący za kontuarem rzucił na nią okiem i rzekł:
-pani jest tą słynną blogerką! Proszę, oto darmowe bilety.
No dobra, może coś pokręciłam, powiedział to trochę inaczej. Brzmiało bardziej jak:
-państwo z pewnością na warsztaty rodzinne. Proszę, oto darmowe bilety.
Tym sposobem Raki dostały się do muzeum. I to za darmola! 


Kolejne minuty upłynęły nam na słuchaniu ciekawego "wykładu" połączonego z pokazem slajdów. Zachwycone dzieciaki co chwila wykrzykiwały: znam to, widziałam! Mowa była o sztuce, którą na co dzień mijamy bez zwrócenia choćby najmniejszej uwagi. Murale, płaskorzeźby, fronty kamienic a nawet ciekawą kolekcję starych zabawek przytwierdzanych do szarych ścian budynków przez wrocławskiego kloszarda.


  Po tym wstępie przeszliśmy do oglądania fragmentów jednaj z wystaw. Kolejny punkt programu to warsztaty plastyczne. Helka skwapliwie korzysta z każdej okazji do uświnienia się farbami, klejem i czym tam jeszcze, była więc zachwycona. Zadanie polegało na ozdobieniu plakatu. Szare, brzydkie i smutne podwórko miało dzięki dziecięcej wyobraźni zmienić się w wymarzone miejsce zabaw. Oj zmieniło się! Oto dowód:

 I tyle części oficjalnej. Jeśli macie możliwość i ochotę, wybierzcie się! Wrocławskie Muzeum Współczesne organizuje takie warsztaty w każdą niedzielę o 13.30.
Dalsze zwiedzanie zorganizowaliśmy sobie sami. Wystawa Tomasza Brody- od Rubęsa do Pikasa przypadła Helce do gustu. Nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego?

http://muzeumwspolczesne.pl/ 

http://muzeumwspolczesne.pl/

Równie wielki zachwyt wzbudziła wystawa Patrycji Mastej- Uzewnętrzniacz. Zadaniem widza/odbiorcy jest ułożenie z magnesów przedstawiających części ciała, ślimaków wypełzających ze skorup. I tak Helka (my też) z wielkim zapałem i przejęciem układała ślimaki z nosów, uszu, stóp, pach i bliżej nieokreślonych fragmentów ludzkiego ciała:




Nie opiszemy Wam wszystkiego, co widzieliśmy i czego doświadczyliśmy. Sami sprawdźcie! Helka interpretowała sztukę na własną rękę. Co ciekawe, dziecko które w galerii handlowej nie jest w stanie powstrzymać się przed dotykaniem, zdejmowaniem i macaniem, w galerii sztuki zachowuje się WZOROWO. No, raz tylko jeden usiadła na eksponat, ale ciężko się dziwić. Kamienny pieniek stojący na środku aż się o to prosił. Były też chwile grozy z glutenem w tle! Wyobraźcie sobie kilkadziesiąt kilogramów pszennej poznańskiej w jednym z pomieszczeń. Matka wyprowadza Helkę tłumacząc: to nie jest sztuka dla ciebie. Poszukamy innej, bezglutenowej! Żeby było zabawniej, w kolejnym pomieszczeniu trafiliśmy na kilkanaście bochenków chleba. A w następnym na kłęby pierza rozdmuchiwanego przez wwntylator. Ktoś się na nas uwziął, bo na roztocza i pierze też mamy uczulenie. Na szczęście pióra latały za płytą pleksi. Spodziewałam się, że dalej natkniemy się na mleko i jajka ( bo tylko to z  Helkowych alergenów  zostało), ale nie. W następnym pomieszczeniu natknęłyśmy się na... nie zdradzę Wam na co. Patrzę, myślę, kombinuję.
-Helko, co o tym sądzisz?
Helka patrzy, marszczy nos, wreszcie z miną znawcy mówi:
-no O TYM to ja w ogóle nie sądzę!
Król jest nagi, czy Helka jednak nie zna się na sztuce? ;)

 W ten przewrotny sposób polecamy wizytę we wrocławskim  Muzeum Współczesnym. Warto!

piątek, 16 stycznia 2015

Tam gdzie żyją dzikie stwory.

Znasz-li ten dzień w którym złocisty blask słońca, zamiast radować  serce wkurwia cię niemożebnie? Ten dzień w którym szczebiot ukochanej córki jest dla ucha równie przyjemny, co dźwięk wiertła borującego twoją górną szóstkę?  Już wiesz o czym mowa? Nie? Ostatnia podpowiedź: gdyby w tym dniu pan Darcy stanął przed tobą z tymi swoimi mokrymi lokami i w rozchełstanej koszuli (pamiętna scena po wyjściu z jeziora) mógłby liczyć co najwyżej na krótkie: -spierdalaj, na co się gapisz?! No to już wiesz? Tak. PMS.
Według niektórych teorii PMS nie istnieje. Bardzo chciałabym należeć do  szczęśliwej części populacji, którą spotkał luksus nie poznania tej na wpół mitycznej dolegliwości. Wygląda to mniej więcej tak, że około 16 każdego miesiąca budzę się nabuzowana jak króliczek Duracella, a potem jest coraz gorzej. Około południa zaczynam rozumieć czarne charaktery z bajek. Normalnie zastanawia mnie, czym będą rządzić jak już unicestwią świat, ale w tym dniu doskonale rozumiem kierujące nimi pobudki. Około 15 wysadzenie świata w pizdu wydaje mi się jedynym lekarstwem na rozsadzającą mnie nienawiść. Ten stan trwa dwa dni. Potem przepraszam rodzinę za swoje zachowanie i życie na miesiąc wraca do normy. Najbardziej naturalnie obrywa Rak, Helkę trafia rykoszet. Jako, że dziś przypada drugi dzień, oboje ewakuowali się aby zejść mi z oczu. Mądrze, choć nie ukrywam, że to iż mnie unikają też mnie wkurza! A już najbardziej wkurza mnie to, że tak szybko wracają! Słyszę właśnie dudnienie kroków na schodach i piskliwy głosik tłumaczący, że: zalaz coś pokazę mojej mamie! Jeszcze nie wlazła, a już czegoś ode mnie chce. Co za dzień...





wtorek, 13 stycznia 2015

Bunt.

Ostrzegali przed nieprzespanymi nocami( wyśpisz się za kilka lat). Zanim minął rok Helka spała jak dorosły. Straszyli wizją pieluch do szóstego roku życia "bo zbyt luzacko podchodzisz do tematu". Odpieluchowanie trwało dwa dni. Przed drugimi urodzinami mieliśmy z bani nocne i dzienne. Kolejnym koszmarem miał być smoczek. Długo pomagał zasnąć. Pewnego dnia został pominięty podczas pakowania wyprawki na noc u Gagi. Tak skończyła się era gumiaka-bez soli, pieprzu, obcinania końcówki, szeptunek i jednej choćby łzy. Najgorszym horrorem miał być jednak BUNT DWULATKA. Kiedy Helka przekroczyła magiczną barierę dwudziestego czwartego miesiąca, zamarłam. Każdego dnia spodziewałam się, że za moment wyrosną jej rogi i ogon. Żwawa była zawsze, jednak zwyczajnie niegrzeczna-nie. Miesiące mijały, a Matka Rak zastanawiała się kto wymyślił tę bzdurę o buncie. Dwuletnia Helka była ułożoną panienką. Cierpliwe tłumaczenie przynosiło takie efekty, że postronni obserwatorzy z niedowierzaniem mrugali oczami: taka maleńka, a taka rozumna! Matka puchła z dumy przeświadczona o nadzwyczajnych rodzicielskich kompetencjach jakie sobą prezentuje. Bunt dwulatka włożyła między bajki i...straciła czujność.
Okazało się, że co się odwlecze, to nie uciecze. Szumne obchody trzecich urodzin nie zwiastowały niczego niepokojącego. Urocza solenizantka nadal bez rogów lub choćby rozwidlonego języka przedstawiała całą sobą skuteczność i trafność metod stosowanych przez rodzicielkę. Tak było mniej więcej do do końca listopada. A potem włożony między baje BUNT DWULATKA wypełzł  niepostrzeżenie, zawładnął Helką i postanowił zrujnować Matce zdrowie psychiczne i poczucie godności. 
Na początku pojawiły się problemy ze słuchem. Helkowe uszy przestały rejestrować prośby i polecenia. 
Następnie przyszedł czas na zaburzenia mowy. Bogaty do tej pory zasób słów skurczył się do: nie będę tego jadła/lobiła/ spsątała, nie lubię, nie chcę, nie, NIE, oraz NIEEEEEE!!!! 
Powyższe zmiany zupełnie rozregulowały unormowane życie Raków, rozpieprzyły w drobny mak harmonogram i posłały na drzewo pewność siebie staruszków. Jeszce do niedawna byli oni bowiem głosicielami naiwnej teorii według których dziecku da się wyjaśnić wszystko. Tzn, teoria jest dobra, ale jak się okazuje, warunkowa. Warunek jest jeden: dziecko musi chcieć słuchać. Jeśli nie chce, możesz mu nagwizdać:
-Heluniu, zabierz klocki z podłogi, będę odkurzać.
Nic.
-Helenko, zbierz te zabawki, bo je wciągnę.
Nic.
-Helu!
Irytujące nic.
-Heleno!!
Bezczelne, pełne premedytacji nic.
-HELKA!!!
Nic zdolne wkurwić Dalajlamę.
 Matka z nozdrzami drgającymi jak u szarżującego byka podchodzi spokojnym krokiem. Klęka, żeby być face to face. Wzrok Helki ucieka, muska sufit, leniwie pieści obrazek na ścianie, wreszcie zatrzymuje się na bordowej twarzy rodzicielki:
-co?
-czy coś urwało ci uszy?
-nie, mam usy. Ja tylko nie chce tego słuchać.
Matka gotuje się jak czajniczek w kreskówkach. Silnie pacyfistyczne poglądy i niezachwiane przekonanie o nieskuteczności i szkodliwości kar cielesnych niewidzialnym sznurem przytwierdzają jej świerzbiące ręce do tułowia. Wdech...wydech...wdech...wydech.

Na tym jednym przykładzie skończę, szanowny czytelniku. Dłuższa opowieść byłaby bowiem jedynie obnażaniem własnych słabości, wypominaniem  porażek i niemocy. Zdarza się, że stoimy oboje z rozdziawionymi gębami i rozważamy opcje: związać dzieciaka, poćwiczyć jogę, czy spieprzać w cholerę. Ciągniemy losy o to, kto ma jej zwrócić uwagę/uniemożliwić dalsze czynienie zła: ty jej powiedz! -nie, mnie olała ostatnio, ty próbuj, bo całkiem stracę autorytet! 
 Wiemy, że bunt dziecka jest potrzebny. Wiemy, że trzeba go przetrwać mądrze. Wiemy, że tak oto kształtuje się charakter, asertywność, wyjątkowość naszej Helki. Nie wiemy tylko w jakim sklepie sprzedają na kilogramy cierpliwość....ewentualnie marihuanę.