Obrzydzają mnie matki karmiące. Nie poradzę. Zazwyczaj staram się nie komentować, nie wtrącać, nie wlepiać dobrych rad ludziom, którzy o nie nie proszą, tyle, że czasem nie sposób przejść obojętnie obok tego, co robią niektóre mamuśki. No, niech sobie karmią nawet do osiemnastych urodzin pociechy, ale tak, żebym ja mogła zjeść normalny obiad w restauracji! Skąd tyle jadu i braku wyrozumiałości u tolerancyjnej na co dzień Matki Rak? Ano, posłuchajcie...
Siedzę przy stoliku w centrum handlowym. Piętro knajpiane. Chwila podniosła, bo pierwszy posiłek Helki "na mieście". Sprzedają nam certyfikowaną kanapkę bezglutenową. Matka patrzy wykonawczyni na ręce tak, że biedna się trzęsie ze strachu. Wreszcie jest . Wręczam Helce ogromniastą bułę.
-to moja kamapka? Benlutenoła? -dopytuje dziecko ze zdziwieniem.
-tak, bezpieczna kanapka dla ciebie. Wcinaj!-mówi matka i zabiera się za swoją.
W tym momencie wzrok pada na mamę z dzieckiem siedzących naprzeciw. Stolik oddalony o kilkanaście centymetrów od naszego. Wszystko widzę, wszystko słyszę. Typowa matka karmiąca. Po kilkunastu sekundach odechciewa mi się jeść. No obrzydza mnie i tyle! Chłopiec ma jakieś sześć-siedem lat. A wyrośnięty! Nad podziw. Opowiada o tym, że po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. W tym czasie mama miesza łyżką w miseczce zupy, nabiera potrawę, robi aaaaam, po czym wkłada łyżkę do ust chłopca. Ten otwiera usta i pozwala sobie włożyć zawartość łyżki, ale widocznie coś mu nie pasuje, bo niemal natychmiast...wypycha wszystko językiem na zewnątrz. Nie zadaje sobie nawet trudu, żeby to jakoś złapać, poprostu wypluwa wszystko, a mama łapie to dłonią tuż pod zaplutą brodą i szczebiocze:
-za gorąca? Przepraszam, będę dmuchała!
Żeby nie było, obserwuję to przedstawienie i widzę, że chłopak zdrowy, sprawny. W dodatku po tym co mówi stwierdzam, że elokwentny i mądry na dokładkę. O co więc chodzi? Po jakie licho mama karmi dużego chłopa? A to karmienie trwa dalej. Kilkukrotnie jeszcze chłopiec wypluwa to co mamusia mu "naamcia" do buzi. Wypluwa, bo pietruszka się trafiła, bo ziemniak za duży, wreszcie, bo już nie chce. Matka amcia i cmoka, ojciec patrzy z lekkim obrzydzeniem i zniecierpliwieniem. Matka Rak z bezbrzeżnym zdziwieniem. Rzucam okiem na swoje. No fakt, też może zrobić się niedobrze: udziugdana od ucha do ucha. Rzucik z ogórka na czarnej koszulce, nakruszone, że stado kur by wykarmił, różnica jednak taka, że moje nie ma jeszcze trzech lat. Po tym zdarzeniu zaczęłam zastanawiać się nad kwestią karmienia. I zaczęłam obserwować. W parku: mama karmi cztero - pięcioletniego chłopca kanapką. On stoi jak skazaniec w oczekiwaniu na wyrok, ona robi mu aaaam. Chłopiec niechętnie otwiera usta. Kiedy czuje, że jedzenie dotarło, zamyka je bez zaciskania szczęki. Mama wyjmuje umamlaną kanapkę, odgryza to co chłopczyk zaślinił i tak się dzielą do końca. Malec ewidentnie nie ma apetytu na kanapkę, ale mamie to nie przeszkadza.Ona lubi wymamlaną ze śliną.
A ja? Patrzę na Helkę ze współczuciem. Przecież spośród tych dzisiejszych pięcio-sześcio i siedmiolatków będziemy w przyszłości rekrutować zięcia! A jak trafi jej się jakich wyamciany, wypieszczony, do osiemnastki karmiony? Będzie mu kotlety kroić i ziemniaki w zupie gnieść widelcem?