Umarło się ciotce staruszce. Żal mi, chociaż nie moja to ciotka. Rak miał w niej zastępczą babcię, dlatego też wpakowaliśmy się w samochód i wyruszyliśmy w siedmiogodzinną podróż. No cóż, trzeba pożegnać staruszkę, która kojarzy się z miodem, pszczołami i słonecznikiem. Ciocia doczekała słusznego wieku. Co ważne do końca pozostała samodzielna i niezależna. Odkąd ją znam nie zmieniła się ani na jotę! Widocznie osiągnęła ostateczny stopień pomarszczenia już osiem lat temu. A Jaki miała uśmiech! Kiedy wchodziło się do jej domu w odwiedziny, to tak jakby ktoś włączał jarzeniówkę. Mimo twarzy pomarszczonej jak suszona śliwka ciocia wydawała się sporo młodsza. Wyobraźcie sobie szczerbatą sześciolatkę, która właśnie odkryła, prezenty pod choinką- tak właśnie uśmiechała się ciotka! Niech obrazu dopełni jeszcze krzywy domek z drewnianymi okiennicami i pelargonie na każdym parapecie. Taka to była ciotka.
A charakterna! Wywinęła się z poważnej choroby, i to tak, że aż dziw bierze! Uciekła ze szpitala, bo jej wariaty kazały w miejscu na rowerze jeździć. Aż się te szpitalne wariaty dziwiły, że w takim wieku taka forma i werwa. Ciotka miała też nieczęstą dla staruszek pobłażliwość dla młodych. Na rozbrykane dzieciaki patrzyła z uśmiechem, nie z potępieniem. Dekolty młodych dziewczyn nie raziły jej i nie gorszyły. Taka to była ciotka!
Nadszedł wreszcie dzień, w którym ciotka postanowiła porzucić swój krzywy domek, doniczki, pelargonii i ule. Widocznie tak postanowiła, bo nie sądzę, żeby pozwoliła losowi podjąć taką decyzję. Przecież wszystkie decyzje podejmowała sama. Jak każdy starszy człowiek, który żył pięknie i długo, nie pozostawiła za sobą czarnej rozpaczy i ziejącej pustki. Owszem, zaszklone oczy wnuków żegnały ją i swoje dzieciństwo (bo jak umiera babcia, to umiera też rozpieszczony wnusio, któremu po cichaczu w tajemnicy przed mamą wpychała słodycze wyjmowane z antycznego barku). Kto jeszcze żegna ciotkę? Dzieci. Mała Ala drepcząca ze zniecierpliwienia w miejscu, Dominik dłubiący patykiem w ziemi, Helka, która ściągam z najbliższego nagrobka, bo wlazła i śpiewa Single Ladies Beyonce, wreszcie pękate brzuchy wnuczek. A ciotka siedzi gdzieś tam na niebieskim krześle, popija herbatkę ze starożytnych szklanek z metalowym koszyczkiem i klaszcząc z uciechy w dłonie krzyczy: no patrzcie, takie to wszystko małe, a takie sprytne!
I kończę już to wspomnienie cytując moją ulubioną filozofkę- Helkę. Nasłuchawszy się matczynych wyjaśnień o pożegnaniu, obróciwszy się na pięcie pomachała rączką w kierunku stosu kwiatów piętrzącego się pod zielonym baldachimem: papa, ciociu.
No więc, papa ciociu! Sama nic mądrzejszego już nie wymyślę.
Malowniczo, nietypowo i jakże optymistycznie napisalaś o tym ,bądz co badz smutnym pozegnaniu.
OdpowiedzUsuńAż się popłakałam..
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia ......
OdpowiedzUsuńAleż pięknie napisane...a pożegnanie Helenki wzruszające.
OdpowiedzUsuńfajnie, jak umrę to napisz coś i omnie, chociaż gdzie mi do takiej fajnej Cioci.....
OdpowiedzUsuńtylko o płetwach nie zapomni w drodze na pogrzeb:)