Siedzę sobie na ławce w parku. Sielanka. Helka skarmia wróble bezglutenowymi bułkami ( po 12 złotych za cztery mikroskopijne sztuki), a ja bujam w obłokach (za darmo). Nagle do mych uszu docierają strzępki rozmowy dwóch młodych mam. Obie pchają wypaśne, nowiuśkie wózki wyposażone w niewinnie śpiące niemowlaki.
-dzieci to sama radość i szczęście, a dzisiejszym babom w tyłkach się przewraca! Narzekają i psioczą, a są tacy, co nie mogą mieć dzieci.
-racja!
-teraz jest taki nurt, taka moda, żeby skarżyć się, jakie to macierzyństwo jest ciężkie. Durne to.
-racja, dzieci to sama radość!
Kobiety odchodzą, a mnie na hasło "sama radość" staje przed oczami historia sprzed kilku miesięcy...
Było ich czworo i pół. Matka Rak, Rak, Józia, Kalil i Helka. Właśnie wysiedli z auta i skierowali się w stronę wejścia. Józia i Helka, trzymając się za ręce wchodzą na trawnik.
-czego ją uczysz? Wejdzcie na chodnik.-woła Matka Rak.
-nieszablonowego myślenia! Jesteśmy wolne, nie będą nam wytyczać dozwolonych ścieżek, same wyznaczymy sobie drogę!
-no dobra...
Chwilę później cała ekipa wchodzi do budynku gdyńskiego Experymentu. Rak bierze Helkę na ręce, tak, aby siedząca za wysokim kontuarem kasjerka mogła sama stwierdzić, że małej przysługuje zniżka. Po zrujnowaniu się na bilety towarzystwo staje przy wejściu. Nagle Józia, z właściwą sobie gracją stwierdza:
-ale syfi... psim kupskiem! Oglądać buty!
Nie trzeba oglądać butów, wystarczy spojrzeć na Raka. Oto stoi, nadal trzymając Helkę na ręku. Jego spodnie unurzane są od biodra po kolano. Brudny jest również zamszowy kozaczek Helki. Zamsz i futerko. Wszystko obficie wysmarowane mazią, którą tak trafnie rozpoznała Józia.
-kuuurwa.-cedzi przez zaciśnięte zęby Rak. -Zabierz ją, idę wyprać spodnie.
Matka rak zdejmuje dziecku but.
-nieszablonowe myślenie...-gdera.
Bosonoga Helka i Kalil czekają przed toaletami. W męskiej Rak spiera psią kupę ze spodni. W damskiej Matka Rak stara się oczyścić Helkowe obuwie. Józia wspiera:
-o fuuuu, ale jedzie! Faktycznie, mogłyśmy nie włazić na ten trawnik! Błeeeee, idę stąd.
Matka Rak stara się wykonać zadanie hamując odruchy wymiotne. Początkowo papierowymi ręcznikami. Bez rezultatu. Następnie moczy cały but (łącznie z nieszczęsnym futerkiem), oblewa solidną porcją mydła z dozownika i ... Litościwie opuścimy zasłonę milczenia na to, jak ostatecznie Matka Rak pozbyła się kłopotu. Zużyła biedaczka mydło ze wszystkich dozowników. Zwymiotowała (dwa razy) i mniej więcej po piętnastu minutach staje przed drzwiami toalety.
W tym samym czasie Rak wychodzi z męskiej. Oboje bladzi i roztrzęsieni. Dziecko znów przesunęło w nich granicę obrzydliwości.
W tym samym czasie Rak wychodzi z męskiej. Oboje bladzi i roztrzęsieni. Dziecko znów przesunęło w nich granicę obrzydliwości.
-zdjąłem spodnie w męskim kiblu...-szepcze Rak.
-dotykałam ręką psie gówno..- mówi drżącym głosem Matka.
Znudzona Helka majta bosą stopą.
-mamoooo! Mamoooo...
Głos córki wyrywa mnie z rozmyślań o traumatycznym wypadzie rodzinnym. Znów jestem w parku.
-mamo, wylało mi się...
Koszulka i spodnie Heleniastej wymazane są jasnobrązową papką. Solidnie. Na szczęście tym razem to tylko mus "obocowy". Wycieram husteczką na ile się da. Dzieciak wygląda jak obrzygany. Rozglądam się jeszcze za kwokami od wózków. Ani widu.
-sama radość?-rzucam w powietrze.
-sama ladość!-odpowiada Helka.