czwartek, 7 kwietnia 2016

Rzecz o dorastaniu. Z kryzysem w tle.

Rodzisz sobie swój Pępek Świata. Dmuchasz, chuchasz i pieścisz. A maleńkie toto, a cudne, że klękajcie narody. Nie spuszczasz z oka, chronisz i trwasz na posterunku. Aż pewnego dnia leniwiej niż zwykle mrugasz powiekami przy porannej kawie, a kiedy otwierasz oczy z niemałym przerażeniem stwierdzasz, że twój maleńtas zniknął. I nie ma już pucołowatego, pociesznego Pączka. Jest dziewczynka. Nieco chuda, z trójkątną twarzyczką. Ma włosy do pasa, rzęsy do sufitu i tupet aż do chmur. Potrafi tupnąć nogą i zmarszczyć brwi w słusznym gniewie. Potrafi ostatnią dwuzłotówkę z różowej portmonetki wrzucić do hospicyjnej skarbonki "bo to dla cholych dzieci a ja mam już wsystko". Potrafi wykrzyczeć "ja nie chcę takiej mamy!", a za chwilę tulić cię i zalewając się łzami szlochać "ja ciebie kocham i chcę, tylko mi się tak w ślodku coś wściekło".  I patrzysz z przejęciem na tego anioła, na tę zołzę cudną i wiesz, że to już czas. Że albo odważysz się wypuścić ją z rąk choć na trochę, albo zadusisz ją swoim opiekuńczym uściskiem. Boisz się. To normalne. Bo gluten, bo roztocza, bo mleko. I jeszcze astma, co to ją lekarz dopisał kilka dni temu do i tak już długiej listy, jako kolejny powód aby z opiekuńczych ramion jeszcze jej nie wypuszczać. Wreszcie jednak przełamujesz się. Dla niej, bo tęsknym wzrokiem wodzi za mijanymi na ulicy grupkami maluszków w odblaskowych kamizelkach. I dla świata. Bo przecież nie poznanie Helki byłoby dla niego szkodą.

                                                                               .........................

Sala było duża, ładna i kolorowa. Dzieci z życzliwym zainteresowaniem zlustrowały nas od stóp do głów. Uśmiechnięta pani zapraszającym gestem wskazała miejsce przy małym stoliczku. I wtedy zaczął się koszmar...
Zaliczyłyśmy wszystko o czym piszą mądre poradniki. Lęk separacyjny poziom hard. Atak nerwicy. Rozdzierający serce szloch. Było cierpienie obecne w każdym spojrzeniu, był obecny tuż pod skórą atak histerii, usta rozwarte w niemym krzyku. Było "nie zostawiaj mnie" nie wypowiedziane co prawda, ale pomyślane tak głośno, że niemal słyszalne. Było wreszcie kurczowe trzymanie za nogi. To tyle, jeśli chodzi o Matkę. Córka pomachała wesoło i pobiegła do dzieci. Łzy w jej oczach zalśniły tylko raz. Kiedy przyszłam ją odebrać. Bo za szybko.

1 komentarz:

  1. Ja też w tym tygodniu zaprowadziłam mojego 3 latka do przedszkola. On powiedział "mozes jus sobie isc". Poszłam. Poszłam do szatni i ryczałam. :)

    OdpowiedzUsuń