Chłopiec jest wysoki, z wyraźną nadwagą. Pod pachą tarmoli paczkę Lejsów XXL.
-no chodź, pojeżdzimy samochodzikami -mówi ojciec chłopca.
-UUUUUUEEEEEEEEE.....AAAAAAAAAAA....BUUUUUUUU...- odpowiada syn.
Oboje z Rakiem spoglądamy na siebie. CO ZA BACHOR-wisi w powietrzu. Niewypowiedziane, pomyślane.
Tydzień później w tym samym miejscu:
-Helu, jesz tę bułkę, czy nie?
-UUUUUUEEEEEEEE....AAAAAAAAAA...BUUUUUUUU...
CO ZA BACHOR wisi w powietrzu. Niewypowiedziane, ale wyraźne. W spojrzeniach wszystkich gości restauracji, w naburmuszonej minie kelnerki, w uniesionej brwi kucharza, który właśnie wychylił głowę ponad wahadłowymi drzwiczkami.
Oboje z Rakiem spoglądamy na siebie.
WIDOCZNIE ZMĘCZONA.
Kurtyna.
....................................................................................................................................
Pod drzwiami sali baletowej:
-moja to prawdziwa aktorka! Uwielbia występować.
-a moja to mogłaby trzy razy dziennie.
-a moja ma aż cztery spódniczki do tańca.
Mijam mamuśki, a szyderczy uśmiech sam wpełza mi na usta. O czym z takimi gadać?
Zaglądam przez dziurę wydrapaną w okleinie szyby (przysięgam, że nie ja wydrapałam). Tylko tak można podejrzeć zajęcia. Oczom mym, a właściwie jednemu oku ukazuje się kilkanaście dziewczynek. Słodkie i śliczne, a wśród nich ONA. Ubrana w czarny trykot. Na głowie elegancki koczek. Najmniejsza i najmłodsza. To dopiero jej trzecie zajęcia, jednak talent widoczny jest gołym okiem. Ze ściśniętym sercem patrzę, jak unosi rączki nad głowę, wykonuje piruety, unosi nóżki obute w różowe baletki, podskakuje. Tak, zdecydowanie ma najwięcej wdzięku. I jak świetnie opanowała kroki! A reszta? No cóż. Ewidentnie są mniej zdolne. Nie ogarnęły najwidoczniej kroków, bo wszystkie tańczą co innego niż Helka...