czwartek, 23 czerwca 2016

Baby, ach te baby...

Dając posłuch własnym feministycznym zapędom, które to wzmagają się za każdym razem, gdy Rak skrewi, Matka postanowiła zorganizować babskie wakacje. Przychodzą bowiem w życiu kobiety chwile, gdy całkowite rozczarowanie męskim gatunkiem każe jej szukać towarzystwa istot nadających na tych samych falach. Tym to sposobem Matka Rak, Helka i Gaga znalazły się w pociągu do Wrocławia, gdzie czekała na nie słomiana wdowa- Zi (dawniej zwana Juzią). Wizja pięciu dni wypełnionych babskimi pogaduszkami, wycieczkami i nieustającym szczęściem doszczętnie zawładnęła umysłami wszystkich uczestniczek. Mimo utrudnień, komunikacji zastępczej, korków i czarnego kota na dokładkę- dojechałyśmy na miejsce. Na powitanie postanowiłyśmy urządzić sobie mega ucztę, co wiązało się z koniecznością zrobienia mega zakupów. Jakże cudownie było włóczyć się niespiesznie po sklepie bez ponaglających samczych spojrzeń i westchnień. Jak fantastycznie ładowało się do koszyka wszystko, na co  miałyśmy ochotę, bez irytujących uwag w stylu: nie krępuj się, weź jeszcze kawior i szampana, a co tam, stać nas! Wreszcie wypełniony po brzegi kosz trafił do kasy, a chwilę później do wyjścia. W tym momencie pojawiła się pierwsza niezgodność wyobrażeń z rzeczywistością: niby kto do jasnej cholery miał zataszczyć toto do domu?! Gaga wykpiła się chorym kręgosłupem, Helka odpadła z racji gabarytów. Pierwsza próba uniesienia torby wielkością przypominającej klasyczną "czeczenkę" zakończyła się fiaskiem. Matka Rak i Zi (największe ścisłe umysły stulecia) zgodnie oszacowały wagę zakupów na jakieś osiemset kilogramów. Po krótkim namyśle kobiety postanowiły... zawinąć koszyk. Pomysł ten, choć ze wszech miar nieetyczny, niemoralny i ryzykowny-wydał się im jedynym sposobem na wyjście z sytuacji. Niestety, niewiasty pchające wózek daleko poza strefą parkingową supermarketu zaczęły zwracać uwagę, a nie o to przecie im chodziło, aby w pierwszy wspólny wieczór wylądować na komisariacie. Nieco wystraszone postanowiły porzucić pojazd wśród wózków należących do innego sklepu (za co jest im wstyd i szczerze żałują). Po tej mrożącej krew w żyłach przygodzie Matka Rak i Zi niczym Kołecki w najlepszych czasach, dźwignęły we dwie owoc własnego łakomstwa i nieumiarkowania. To była długa droga, w trakcie której wielokrotnie zmieniałyśmy opinię na temat przydatności mężczyzn. Przystanki co kilkadziesiąt metrów na: zamianę rąk, porównywanie sinych pręg zostawianych na dłoniach, jedno Helkowe siku. Dotarłyśmy na miejsce, jednak uczta się nie odbyła. Nie miałyśmy siły jej zorganizować. 

W drugim dniu pobytu na własne nieszczęście trafiłyśmy na jeden z tych niebezpiecznych dla naszej płci "fajnych sklepów z niedrogimi rzeczami". Świadome ograniczeń finansowych-wszak mamy przeżyć pięć dni i odwiedzić kilka przybytków kulturalno-edukacyjnych w których opłacenie wstępu boli, wiedziałyśmy, że nie możemy pozwolić sobie na rozrzutność, dlatego też kupiłyśmy jedynie absolutnie niezbędne artefakty: fajną mydelniczkę ze sztuczną trawą, zestaw kolorowych koralików, grę planszową, zakładkę do książki, piórnik, kołczan prawilności (szerzej znany jako "nerka") w kształcie arbuza, książkę, magnes na lodówkę, zestaw do baniek mydlanych i głowę konia na patyku.

Trzeci dzień przyniósł za sobą kolejne trudności. Najpierw trzeba było zadzwonić do mężów i wyjaśnić im, że Wrocław to drogie miasto i potrzebujemy małego dofinansowania. Następnie okazało się, że głowa konia na patyku ma teraz na imię Amelka i absolutnie nie może zostać sama w domu. Po usilnych namowach i próbach przekupstwa stanęło na tym, że Amelka może z nami jechać, ale żadna z nas (oprócz Helki rzecz jasna) nie zamierza jej nosić. Taszczyłam ją już w drodze na tramwaj, co było do przewidzenia. Zwiedziwszy Afrykarium i obejrzawszy Gdzie jest Dory? wróciłyśmy w strugach deszczu: Matka Rak, Helka, Zi, Gaga i głowa konia na patyku.

W czwarty dzień trafiłyśmy na "fajny sklep z niedrogimi ubraniami" i to by było na tyle. 

W piąty stać nas było jeszcze na zakup wody mineralnej, a wróciłyśmy do domu jedynie dlatego, że bilety powrotne kupiłyśmy razem z tymi do Wrocławia. Oczywiście, na tę okazję odziałyśmy się od stóp do głów w nowe (nie założyłyśmy tylko tych szalików, cośmy je wyhaczyły z takiej promocji, że grzech nie wziąć). Wróciłyśmy wprost w silne ramiona stęsknionych mężczyzn. Z pewnością ta rozłąka uświadomiła im, jak wiele w ich życie wnosimy, oraz to, że bez nas kompletnie sobie nie radzą;)

1 komentarz:

  1. Hahaha, przepraszam, ale inaczej nie skomentuję. Tylko nie pokazuj tego tekstu Rakowi ;)

    OdpowiedzUsuń