piątek, 17 lipca 2015

Svenskie obyczaje. Nieprzewodnik turystyczny Matki Rak.

Helka nie jest osobnikiem, którego można zabrać na wakacje gdziekolwiek. Jej zamiłowanie do niskich temperatur, atopowa skóra i nazwijmy to delikatnie-specyficzne wymagania żywieniowe sprawiają, że żadne pomysły w stylu: dwa tygodnie na Seszelach nie przychodzą nam do głowy. Tak właściwie z racji Helkowej diety, do niedawna nie przychodziły nam do głowy żadne plany na wakacje. Aż do czasu, gdy otrzymaliśmy zaproszenie do Szwecji (a było to prawdziwe zaproszenie, a nie grzecznościowe "wpadlibyście kiedyś do nas"). Kiedy wujaszek Robert zabukował nam bilety, nie było już odwrotu. Oczywiście, życie z Helką sprawia, że człowiek wie, iż nie może pozwolić sobie na "pójście na żywioł", w związku z czym promem wysłana została walizka pełna bezglutenowego jedzenia. Tak przygotowani stanęliśmy na szwedzkiej ziemi. A tam... zupełnie jak w Polsce. Takie jest pierwsze wrażenie. Gdyby nie gulgoczący język i dziwaczne napisy na znakach, człowiek mógłby się nie zorientować, że oto jest za morzem. Oczywiście, w miarę czynionych obserwacji okazuje się, że różnice występują, a po kilku dniach  Polak ma wrażenie, iż dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się na innej planecie...

Korony.

Szwedzką  walutą są korony. Polak mieszkający w Szwecji i zarabiający w koronach, dość szybko pozbywa się fatalnego nawyku przeliczania ich na złotówki. Polak, który wpada do Szwecji na kilka dni, w dodatku zarabiający w złotówkach, przelicza wszystko. I tak okazuje się, że za kilogram piersi z kurczaka płacisz pięćdziesiąt kilka złotych, co zmienia tanie danie  w ekskluzywny smakołyk, trzy burgery z frytkami i colą to coś około stu czterdziestu złotych, a wypad trzyosobowej rodziny do wesołego miasteczka to jakieś sześćset złotych, nie licząc niespodziewanych atrakcji typu jedzenie, czapeczka z wiatraczkiem, ,,słodziunie plusacki" itd. Pomysł, by wszystkim znajomym i rodzinie przywieźć piękne pamiątki przechodzi przeciętnemu Polakowi już po pierwszej wizycie w sklepie. Rak zapytany o to, która atrakcja Grona Lundu sprawiła, że był bliski paniki i czuł, że zaraz wyskoczy mu serce, bez mrugnięcia okiem odpowiada: płacenie przy kasie. Inna sprawa, że odkąd wróciliśmy, wszystko wydaje mu się śmiesznie tanie. Hojny się zrobił jak nigdy!

Jedzenie.

Nie zrozumcie mnie źle-ja naprawdę nie mam nic przeciwko cynamonowi. Nawet lubię cynamon, ale na Boga, nie do wszystkiego! Po kilku dniach miałam wrażenie, że czuję go nawet w zwyczajnym chlebie (nadzwyczajnym jeśli chodzi o cenę, oraz nadzwyczaj paskudnym, jeśli chodzi o smak). 

Gdzie są Szwedzi?

Bywają miejsca, w których uświadczenie blond Svenssona graniczy z cudem. Szwecja jest prawdziwym kulturowym tyglem. Dumni ze swojej tolerancji Szwedzi, w niektórych miejscach zdają się być mniejszością. I tak sklepy z pamiątkami przy starówce prowadzone są niemal wyłącznie przez ludność skośnooką (nie będę nawet strzelać skąd pochodzącą, w końcu i tak oni wszyscy wyglądają tak samo), personel barów i restauracji to śniadzi brodaci mężczyźni oraz czarnookie piękne dziewczyny, a goście parków rozrywki to już totalna zbieranina. Wszystkie kolory, języki i orientacje, jakie przychodzą Wam do głowy. Nienawykła do widoku kobiet zachustkowanych po szyję  Helka, powodowana niegrzeczną ciekawością, wodziła wzrokiem tak intensywnie, że nie tylko baliśmy się, aby nie wyszła na niegrzeczną, ale aby nie skręciła sobie karku. Inna sprawa, że w Szwecji nie istnieje coś takiego jak niegrzeczne dziecko...

Svenskie dzieci.

Wbrew niektórym pogłoskom, Szwedzkie dzieci nie mają rogów. Sądząc po nabożnym podejściu Szwedów do dzieci, trafniejszą byłaby pogłoska, jakoby miały one aureolki. To również bzdura. W rzeczywistości to Szwedzcy rodzice mają aureole-znak świętości. Jako, że w Szwecji panuje komuna ( przyjazna i ładnie oprawiona, ale zawsze), normalnym widokiem są kolejki. W Polsce stanie w kolejkach również ma długie tradycje, wiąże się jednak z cwaniakowaniem, wpychaniem w ogonek, narzekaniem i kłótniami. Szwedzi stoją cierpliwie. Łagodnie uśmiechają się do współstaczy, pilnują, aby nikomu nie zagrodzić drogi. Rezultat jest taki, że polskie kolejki stoją, stoją i stoją, natomiast szwedzkie cały czas są w ruchu. Gdzie w tym wszystkim dzieci?-spytacie. Ano stoją razem z rodzicami. Polskie wydzierają japę i pytają sto razy na minutę -mamoooo, długo jesce?, ewentualnie chwytają rodzica za ręce urządzając z nich rodzaj wyrzutni dla swoich ciał -juhuuu, wyzej, das ladę mamo!. Szwedzkie dzieci reprezentują zgoła inny sposób na nudę. Mianowicie-depczą rodzicom po stopach. Nie, nie jest to wynik dreptania w miejscu i przypadkowych nadepnięć, a zakrojona na szeroką skalę akcja, mająca na celu  eksplorowanie pokładów rodzicielskiej cierpliwości. I tak stoisz w kolejce do rollercoastera obserwując spektakl. Sześcio-siedmioletni chłopiec o blond czuprynie mierzy uważnie. Przystawia stopę do buta matki, po czym unosi ją mocno do góry i łuuuuup! Matka uśmiecha się do synka i odsuwa krok do tyłu. Po chwili blond stwór powtarza czynność ze złośliwym uśmiechem. Matka znów obrywa, przy czym na wykrzywioną bólem twarz niemal natychmiast przywołuje uśmiech i głaszcze chłopca po policzku. Za trzecim łupnięciem kobiecina ma łzy w oczach i przemawia delikatnym głosem-ojojoj, znaczy, że boli. Co dzieje się dalej-nie wiem, bo właśnie wystałam swoją kolejkę. Zostawiam Svenską mamę życząc jej jak najlepiej i zastanawiając się, jakie prochy bierze?! I co, myślicie, że w przypadku matki Polki takie zachowanie dziecka zostałoby "nagrodzone" wyprowadzeniem z kolejki? Dobrze myślicie, ale w Szwecji-nie radzę. Jako, że Raki należą do ludzi głośnych i hałaśliwych, stanowili dla cichych Szwedów tak samo egzotyczne zjawisko. Szwedzi nie tylko nie krzyczą na swoje dzieci, ale również nie krzyczą do nich. I tak matka Rak drąca gębę: -Helkaaaa! Wracaj! Nie wolno na to włazić!-równa się kilkanaście życzliwych, ale czujnych niebieskookich spojrzeń. Pomna nagłówków w stylu ,,Włoch szarpnął za rękę syna- przesiedział trzy miesiące w sztokholmskim areszcie", zmienia natychmiast ton i najłagodniej jak potrafi przemawia: Helusiu, zejdź z tej barierki. To niebezpieczne, możesz spaść. Oczywiście, Helka, która ma w nosie krzyk, gardzi również łagodną perswazją- czyli jedyną powszechnie akceptowalną formą wywierania na dziecko nacisku. Formą-dodajmy- równie skuteczną, co upuszczanie krwi chorym.

Inną kwestią jest sprawność, wytrzymałość i odwaga małych Szwedów. Place zabaw na polskich podwórkach to zaokrąglone kanty, litel tajks, gąbki i sto procent bezpieczeństwa. Na Szwedzkich dzieci mają okazję nabijać guzy, kolekcjonować strupy a nawet rozbijać sobie głowy. I co? Ano nic z tych rzeczy. Te małe łobuzy są sprawne i pewne siebie. Ze szczęką opadłą do podłogi obserwowałam chłopców, którzy schodzili z rozbujanej do ,,podbitek" huśtawki robiąc salto. Małe dzieci, które w Polsce mogłyby liczyć co najwyżej na przejażdżkę autkiem na dwa złote, jeżdżą tam na rolercoasterach po których dorosły Polak dostaje palpitacji. Nie muszę chyba mówić, że ten stan rzeczy bardzo odpowiadał córce? Po tym jak z uśmiechem na ustach zlała z ustrojstwa, które wciągnęło ją kilkanaście metrów w górę, po czym zrzuciło na sam dół stwierdzam z pełnym przekonaniem- Helka to typowy rozwydrzony szwedzki dzieciak.

Strefy wolne od dzieci?

Wstawienie do niektórych polskich restauracji przewijaków i krzesełek dla maluchów sprawiło, że rozpętała się ogólnonarodowa dyskusja na temat "stref wolnych od dzieci". Ludzie poczuli się przytłoczeni. Podjazdy dla wózków i brak mandatów za przewijanie niemowląt w miejscach publicznych sprawiły, że Polacy zaczęli kręcić nosami i przejawiać niezadowolenie z powodu coraz częstszej i odważniejszej obecności matek z dziećmi w przestrzeni publicznej. I na nic zda się tłumaczenie, że przewijaki, podjazdy i krzesełka dla dzieci to w polskich realiach nadal rzadkość! Co innego w Szwecji! Tam strefa wolna od dzieci nie istnieje. Każdy park, muzeum, instytucja oferuje szereg udogodnień. Przewijaki są montowane również w męskich toaletach, a ogólnodostępne stołówki z  mikrofalówkami do podgrzewania posiłków to norma. Szwedzi są "pudełkowi", tak jak Raki. Mam na myśli pudełkowość dietetyczną. Zawsze taszczymy ze sobą Helkowy prowiant, co sprawia, że często ludzie patrzą na nas jak na kosmitów, natomiast w Szwecji ten sposób żywienia jest na porządku dziennym- mnóstwo ludzi rozkłada koce w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, wyjmuje z toreb pudełka i rozpoczyna piknik. Rak podpowiada mi, że wolne od dzieci mogą być bary ze striptisem, ale, jako że nie byłam, nie dam sobie ręki odciąć. A nuż przewijak znalazłby się i tam?

I po ostatnie- uważaj co mówisz!

Komentowanie innych to typowa przywara Polaków. Oczywiście, zazwyczaj wypieramy się jak żaba błota, ale w skupisku ludzi tak innych od nas, pierwotne odruchy biorą górę. Nie radzę im folgować. 
-Kaśka, zoba na nią! Pot mi po tyłku spływa, a ona jest na basenie w dresie i chustce...
-dżeń dobry, ja bardzo dobzie znam polski, bo moja ziona jest ze Ściecina...





3 komentarze:

  1. Czyli pierwsza rzecz: chłopów raz na rok trzeba wypuszczać do Szwecji, coby przestali być takimi polskimi centusiami.
    Druga rzecz - coś czuję, że Szwecja mocno wam do gustu przypadła, tylko jak uciszyć tę matkę Helki? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żanetko
    mam pytanie, masz dobrego kolegę który mieszka w Szwecji, w stolicy. Opowiedział mi, ze jest tam od kilku lat spory problem, z imigrantami z Syrii. Że plądrują, ze gwałcą ze niszczą piękno i harmonie tego kraju.
    Jakie Ty masz o tym zdanie, czy są tam getta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plądrowania i gwałcenia nie zauważyłam, ale Syryjczykow mnóstwo. Na tle porządnych i spokojnych Szwedów wypadają słabo- śmiecą, nie szanują wspólnej własności itd.

      Usuń