wtorek, 19 sierpnia 2014

Pożegnanie.

Umarło się ciotce staruszce. Żal mi, chociaż nie moja to ciotka. Rak miał w niej zastępczą babcię, dlatego też wpakowaliśmy się w samochód i wyruszyliśmy w siedmiogodzinną podróż. No cóż, trzeba pożegnać staruszkę, która kojarzy się z miodem, pszczołami i słonecznikiem. Ciocia doczekała słusznego wieku. Co ważne do końca pozostała samodzielna i niezależna. Odkąd ją znam nie zmieniła się ani na jotę! Widocznie osiągnęła ostateczny stopień pomarszczenia już osiem lat temu. A Jaki miała uśmiech! Kiedy wchodziło się do jej domu w odwiedziny, to tak jakby ktoś włączał jarzeniówkę. Mimo twarzy pomarszczonej jak suszona śliwka ciocia wydawała się sporo młodsza. Wyobraźcie sobie szczerbatą sześciolatkę, która właśnie odkryła, prezenty pod choinką- tak właśnie uśmiechała się ciotka! Niech obrazu dopełni jeszcze krzywy domek z drewnianymi okiennicami i pelargonie na każdym parapecie. Taka to była ciotka. 
A charakterna! Wywinęła się z poważnej choroby, i to tak, że aż dziw bierze! Uciekła ze szpitala, bo jej wariaty kazały w miejscu na rowerze jeździć. Aż się te szpitalne wariaty dziwiły, że w takim wieku taka forma i werwa. Ciotka miała też nieczęstą dla staruszek pobłażliwość dla młodych. Na rozbrykane dzieciaki patrzyła z uśmiechem, nie z potępieniem. Dekolty młodych dziewczyn nie raziły jej i nie gorszyły. Taka to była ciotka!
 Nadszedł wreszcie dzień, w którym ciotka postanowiła porzucić swój krzywy domek, doniczki, pelargonii i ule. Widocznie tak postanowiła, bo nie sądzę, żeby pozwoliła losowi podjąć taką decyzję. Przecież wszystkie decyzje podejmowała sama. Jak każdy starszy człowiek, który żył pięknie i długo, nie pozostawiła za sobą czarnej rozpaczy i ziejącej pustki. Owszem, zaszklone oczy wnuków żegnały ją i swoje dzieciństwo (bo jak umiera babcia, to umiera też rozpieszczony wnusio, któremu po cichaczu w tajemnicy przed mamą wpychała  słodycze wyjmowane z antycznego barku). Kto jeszcze żegna ciotkę? Dzieci. Mała Ala drepcząca ze zniecierpliwienia w miejscu, Dominik dłubiący patykiem w ziemi, Helka, która ściągam z najbliższego nagrobka, bo wlazła i śpiewa Single Ladies Beyonce, wreszcie pękate brzuchy wnuczek. A ciotka siedzi gdzieś tam na niebieskim krześle, popija herbatkę ze starożytnych szklanek z metalowym koszyczkiem i klaszcząc z uciechy w dłonie krzyczy: no patrzcie, takie to wszystko małe, a takie sprytne! 
I kończę już to wspomnienie cytując moją ulubioną filozofkę- Helkę. Nasłuchawszy się matczynych wyjaśnień o pożegnaniu, obróciwszy się na pięcie pomachała rączką w kierunku stosu kwiatów piętrzącego się pod zielonym baldachimem: papa, ciociu.
No więc, papa ciociu! Sama nic mądrzejszego już nie wymyślę.


5 komentarzy:

  1. Malowniczo, nietypowo i jakże optymistycznie napisalaś o tym ,bądz co badz smutnym pozegnaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się popłakałam..

    OdpowiedzUsuń
  3. Do zobaczenia ......

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ pięknie napisane...a pożegnanie Helenki wzruszające.

    OdpowiedzUsuń
  5. fajnie, jak umrę to napisz coś i omnie, chociaż gdzie mi do takiej fajnej Cioci.....
    tylko o płetwach nie zapomni w drodze na pogrzeb:)

    OdpowiedzUsuń